Oskar Kwiatkowski był drugi w kwalifikacjach do zawodów, ale po pierwszym przejeździe nie wyglądało to dobrze. W fazie finałowej Polak nie ustrzegł się błędów, ale rywale też je popełniali na trudnej trasie w Bakuriani. W półfinale Kwiatkowski wygrał z legendą tego sportu Austriakiem Benjaminem Karlem, który jest aktualnym mistrzem olimpijskim, a na koncie ma też pięć tytułów mistrza świata. W finale nasz snowboardzista pokonał Szwajcara Dario Caveziela. Kwiatkowski został zatem pierwszym polskim mistrzem świata w snowboardzie! Oskar Kwiatkowski: wszystko przychodziło mi z wielkim trudem Tomasz Kalemba, Interia.pl: Od rana czuł pan, że to będzie wielki dzień? Oskar Kwiatkowski: - W ogóle nie czułem się tak, jakby to miał być mój dzień. Wstaliśmy bardzo wcześnie, bo już około godziny piątej rano. Niewiele zjadłem na śniadanie. Wszystko przychodziło mi z wielkim trudem. Zresztą, odkąd przyjechaliśmy do Bakuriani, to czuję się bardzo zmęczony. Zmiana czasu na mnie tak działała, że spałem i w nocy, i w dzień. Przez kilka ostatnich dni walczyłem zatem ze sobą. Nie wiedziałem, czy stać mnie będzie na szybką jazdę, bo średnio się czułem. Nie miałem też apetytu. Starałem się jednak aktywnie podejść do aklimatyzacji. Codziennie truchtałem, by się rozruszać. Przed finałową rywalizacją było trochę stresu? Wprawdzie był pan drugi w kwalifikacjach, ale jednak widać było, ze czerwona trasa jest jednak o wiele gorsza? - Po czerwonej trasie jechałem właśnie pierwszy przejazd kwalifikacyjny. I już druga tyczka wyprowadziła mnie z równowagi. Potem przez całą trasę nie mogłem się zgrać. Tak naprawdę, to ledwo co dojechałem do mety. Byłem siódmy na torze. Miałem 1,6 sek. straty do najszybszego zawodnika na tej trasie. Wiedziałem, że to dużo, dlatego w drugim przejeździe nie kalkulowałem, tylko pędziłem, co sił, żeby się w ogóle zakwalifikować do "16". O dziwo, ten przejazd na niebieskiej trasie wyszedł mi naprawdę fajnie. Trener Izidor Sustersić zjechał do mnie i powiedział: "Zaprzyjaźniłeś się z tym śniegiem". Po tym drugim przejeździe awansowałem o wiele lokat. Skoro byłem drugi, to miałem dosyć często prawo wyboru trasy. Nie było tajemnicą, że większości zawodników bardziej leżała właśnie niebieska trasa. Przyjemnie się patrzyło, kiedy Benjamin Karl, legenda tego sportu, patrzył na pana z podziwem po tym, jak ograł go pan w półfinale. Teraz to pan staje się legendą snowboardu. - Nie lekceważę żadnego z zawodników, ale o wiele lepiej jeździ mi się z kimś z topu niż z kimś słabszym. To nawet było fajne, że w półfinale mogłem się ścigać z taką legendą. Wiedziałem, że nie będę musiał nic myśleć na trasie, tylko muszę jechać na sto procent. I tak było. Jazda po tej trasie nie należała do najprzyjemniejszych. Zresztą po moich przejazdach było widać, jak bardzo jestem zmęczony. Przez to nie było zbyt wiele miejsca na radość. Taka była walka. "Jestem gotowy na to, by stać się Adamem Małyszem polskiego snowboardu" Wierzy pan w to, że to złoto, ale też brązowy medal Aleksandry Król zwiększy zainteresowanie snowboardem w Polsce? - Snowboard to jest piękny sport. Nigdy nie myślałem, by zarabiać z jazdy na desce. Dla mnie to jest po prostu pasja. Cieszę się, że mogę zarazić swoimi sukcesami młodych ludzi, którzy może w przyszłości postawią na snowboard. Jestem gotowy na to, by stać się Adamem Małyszem polskiego snowboardu. Obserwował pan kątem oka, jak radziła sobie Ola na stoku? - Tak. I bardzo cieszę się z jej medalu. Dziewczyny jechały pierwsze, a my po nich, więc ukradkiem zerkałem, jak wygląda rywalizacja. Jestem z niej bardzo dumny. Dociera już do pana, co zrobił? - Jeszcze nie. Cieszę się jednak z tego, że mogę pisać historię. To jest sukces, na który zapracowało wiele osób. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport