Oskar Kwiatkowski od kilku lat należy do światowej czołówki, ale dopiero w tym sezonie zaczął wygrywać. Zdaniem Jerzego Kwiatkowskiego przełom nastąpił po zimowych igrzyskach olimpijskich w Pekinie, w których Oskar chciał walczyć o medal, a skończyło się na siódmej pozycji. Opowiadał o tym, jak nasz mistrz świata w snowboardzie, pokonywał mocnych zawodników w siłowaniu na rękę, a także nowej pasji syna. Snowboard. Oskar Kwiatkowski - urodzony zwycięzca Widział pan jak syn zostaje mistrzem świata? - Pewnie. Akurat byłem po nocnej zmianie w pracy. Przyjechałem do domu koło godziny czwartej nad ranem, ale wstałem wcześniej. Nie mogłem tego przegapić. Byłem jeszcze lekko zaspany, ale emocje, jakich dostarczył Oskar, szybko mnie skutecznie przebudziły. Jeździł znakomicie. Nie ukrywam jednak, że były pewne obawy, bo warunki na trasie były koszmarnie trudne. Tory były strasznie wyjeżdżone, a do tego przeszkadzał wiatr. Oskar sobie jednak poradził. Widać, że jest w formie i ma wielką siłę. Ten sezon jest dla niego niesamowity. Już dwukrotnie wygrywał zawody Pucharu Świata, jest liderem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w slalomie gigancie równoległym, a teraz w tej konkurencji został pierwszym polskim mistrzem świata w snowboardzie. Jest pan zaskoczony tym, jak syn prezentuje się w tym sezonie? - Jestem, bo nie sądziłem, że Oskar tak bardzo pójdzie do przodu, choć poprzednie sezony też były coraz lepsze. Syn był bardzo smutny po zimowych igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Liczył na medal, bo był w formie. Dobrze jeździł, ale coś jednak nie zagrało i nie powalczył o medal. Wynik był fajny, bo był w ósemce, ale w Pekinie liczył na podium. Po tych igrzyskach coś w nim pękło i postanowił dokonać zmian, które w końcu pozwolą mu wygrywać. Oskar to chyba jest urodzony zwycięzca. Owszem, cieszy się z miejsc na podium, ale dla niego liczą się tylko wygrane. - To prawda. Kiedy złapie się jednak smak zwycięstwa, to potem nie interesują cię już drugie miejsca. Prawda jest też taka, że pamięta się i mówi tylko o zwycięzcach. Gdyby Oskar był drugi w niedzielę w Bakuriani, to pewnie zostałoby to odnotowane, ale nie byłoby tak głośno wokół niego. Można być dziesięć razy drugim, jednak jeden tytuł mistrza świata jest wart o wiele więcej. Rodzina mistrzów świata Można powiedzieć, że mistrzostwo świata macie rodzinne, bo przecież pan też jest mistrzem świata mastersów w siłowaniu się na rękę. - Zgadza się. Jestem mistrzem świata mastersów w armwrestlingu, ale też wicemistrzem świata w młodszej grupie - seniorach. Też dążyłem do tego, by być najlepszym na świecie. Bywałem drugi i trzeci. Byłem wicemistrzem Europy i kilka razy trzeci na świecie, ale brakowało mi ciągle tego złotego medalu. Kiedy już go zdobyłem, to zeszło ze mnie całe napięcie. Poczułem, że w końcu zrobiłem to, do czego całe życie dążyłem. Jeżeli chodzi o sport, to pan całe życie zajmował się siłowaniem na rękę? - Tak, choć oczywiście - jako dzieciak - uprawiałem też lekkoatletykę. Biegałem na 100 i 200 metrów, a także skakałem w dal. Miałem też epizod w kulturystyce, ale tam trzeba było trzymać dietę. Zawsze byłem silny fizycznie i pewnego razu postanowiłem sprawdzić się w turnieju. Nie bardzo mi wówczas poszło, ale jednak to mnie zraziło i zająłem się armwrestlingiem. Od długiego czasu jestem mistrzem Polski. Mam na koncie tytuły mistrza Europy i świata. Można zatem powiedzieć, że Oskar odziedziczył trochę siłę po tacie? - Na pewno warunki fizyczne ma po mnie. Zresztą wszyscy mówią, że jak widzą Oskara, to przypominam im się ja sprzed 20 lat. Jeżeli chodzi o sukcesy, to Oskar zdecydowanie mnie przerósł. Ja do swoich sukcesów dochodziłem wolno. Tak naprawdę teraz notuję swoje największe sukcesy, a mam już przecież 52 lata. Oskar też od zawsze lubił ciężary i sporty siłowe. Nawet chyba za dużo chodził na tę siłownię, ale teraz mu to pomogło. Na tak trudnych trasach, jak ta w Bakuriani, rzuca tymi chłopami i trzeba mieć mocny korpus oraz nogi, by utrzymać prędkość i równowagę na stoku. "Gdyby nie snowboard, zostały mistrzem świata w armwrestlingu" Oskar nadawałby się do armwrestlingu? - Oskar pewnie gdyby nie został snowboardzistą, to byłby na pewno mistrzem świata w siłowaniu się na rękę. On jest piekielnie silny. Kiedyś mieliśmy sparingi w Zakopanem. Zjechali się nieźli polscy zawodnicy. Oskar super sobie z nimi radził. Nawet byłem w szoku, jak mu szło. Hamowałem go nawet, bo bałem się, żeby nie odniósł kontuzji. Wygrał też kiedyś amatorski turniej w siłowaniu się na rękę w Białym Dunajcu. Jakim dzieciakiem był Oskar? On sam kilka lat temu mówił w rozmowie ze mną, że nie miał talentu i nawet miał problem z tym, by dostać się Szkoły Mistrzostwa Sportowego? Rzeczywiście był takim antytalentem do sportu? - Nie. Od dziecka był jednak indywidualistą. Nie interesowały go sporty zespołowe. Miał epizod związany z hokejem, ale nie bardzo mu szło. Chodził na judo. Był z niego straszny zakapior. Jak przegrał na tatami, to chciał się na kolegach odgrywać w innych miejscach. Chodziliśmy też na ju-jitsu, ale to była bardziej gimnastyka. To były jednak sporty, które fajnie rozwijały dziecko. Bez dużego obciążenia. Koszmarny wypadek Oskara Kwiatkowskiego. Ratowali jego płuca. "Z takich wypadków się nie wychodzi" W 2016 roku przeżyliście dramatyczne chwile. Oskar miał wypadek, z którego ledwo uszedł z życiem. Jechał z nim pan wówczas w tym samochodzie? - Jechaliśmy wtedy do pracy, bo brałem Oskara, by sobie dorobił. Miał swoje potrzeby, a ja nie zawsze byłem mu w stanie dać na nie. Staliśmy na bramce w dyskotece w Hotelu Bania w Białce Tatrzańskiej, bo tam jestem szefem ochrony. Wtedy jednak pojechałem wcześniej, a Oskar miał dojechać. Czekałem na niego, ale nie było go widać. Zadzwoniłem, ale nie odbierał. Po chwili dostałem informację z karetki o wypadku Oskara. To był - zdaje się - 10 lutego. Wtedy była straszna śnieżyca. Jego samochód wbił się centralnie pod autobus. Rozmawiałem z kierowcą i ten mówił, że nie był w stanie już nic zrobić, bo Oskar jechał wprost na niego. W tym autobusie jechała też moja koleżanka i opowiadał, że zaraz po wypadku Oskar wstawał i chciał iść. Nie chciał, by ktokolwiek zabierał go na nosze. W takim był szoku. W szpitalu przepraszał nas i mówił, że nie chciał tak zrobić. Obrażenia były poważne. Miał pękniętą obręcz biodrową, pęknięcie kręgosłupa w dwóch miejscach oraz złamane żebra. - Najgorsze jednak było co innego. Kości były pęknięte, ale były na swoim miejscu. Nie było przemieszczeń. Lekarze jednak nie mogli sobie poradzić z płucami. Miał odmę. Pani doktor ze szpitala w Nowym Targu, dokąd zawieźli Oskara, zadzwoniła do Szpitala Specjalistycznego Chorób Płuc w Zakopanem. Tam go przewieźli. I w tym szpitalu uratowali mu płuca. Lekarz pokazywał mi zdjęcia i one były strasznie zajęte. Szybko jednak puściło. Po pięciu dniach Oskar wyszedł na własne życzenie, bo uznał, że czuje się lepiej. Po wyjściu ze szpitala zapytałem się go, czy chce prowadzić. Bez chwili zawahania wziął kluczyki i pojechaliśmy do domu. Nie miał żądnego urazu. To tylko pokazuje, jak silny organizm ma syn. - Jest silny. Wtedy, gdy przydarzył mu się ten wypadek, to on potrafił pokonywać na rowerze po 300 kilometrów dziennie. Bywało, że ledwo dojeżdżał do domu, bo brakowało mu energii. Kiedy zobaczył pan wrak samochodu, to jaka była reakcja? - Gdy odbierałem wrak samochodu, to policjant powiedział mi, że powinniśmy iść na kolanach do Częstochowy, bo z takich wypadków się nie wychodzi. Tu, gdzie siedział Oskar, była wąziutka przestrzeń, która była niewiele naruszona. Reszta samochodu była zgnieciona. Gdyby jechał z pasażerem, to ten by nie przeżył. Oskar to stuprocentowy góral. Uczy się grać na skrzypcach Przejdźmy do przyjemniejszych spraw. W mistrzostwach świata, w których Oskar zdobył złoty medal, startowała też państwa córka Olimpia, zajmując 21. miejsce w debiucie w tej imprezie. Mają państwo jeszcze inne dzieci? - Mamy jeszcze dwie córki - Orianę i Oliwkę. Oriana kiedyś biegała, ale nie garnie się do sportu. Oliwka grała w piłkę ręczną, ale się zraziła do kogoś i nie bardzo ciągnie ją do sportu. Jest za to uzdolniona muzycznie. Gra na perkusji. Pisze też teksty piosenek. Olimpia z kolei mocno rozwinęła się sportowo. Wywalczyła przepustkę na mistrzostwa świata. Jeszcze niedawno była na trochę niższym poziomie, ale niedawno wygrała zawody Pucharu Europy i od tego momentu wskoczyła na wyższy poziom. Ona jest taki zakapior jak Oskar, więc myślę, że pójdzie za ciosem. Oskar nie jest tak uzdolniony muzycznie jak Oliwka? - Ma zacięcie do muzyki. Teraz uczy się grać na skrzypcach. Najpierw trochę rzępolił, ale teraz idzie mu coraz lepiej. Grywa razem z kolegą z sąsiedztwa. W ogóle podoba mu się góralszczyzna. Uwielbia stroje góralskie. Zresztą ma też swój. To taki stuprocentowy góral z Białego Dunajca. Wasza rodzina pochodzi właśnie spod Tatr? - Ja pochodzę ze Spytkowic. To jest Podhale, więc też można powiedzieć, że jestem góralem. Ojciec pochodził z kolei z Zawoi pod Babią Górą. Żona z kolei jest z Białego Dunajca, w którym mieszkamy. Teraz trzeba trzymać kciuki za kolejne udane występy, bo przed Oskarem jeszcze występ w slalomie równoległym i rywalizacja drużynowa z Aleksandrą Król w slalomie równoległym, a potem pewnie przyjdzie czas na fetę w domu? - Tak. Zrobimy fetę, choć po tym jak przyjechał z Kanady, gdzie wygrał zawody Pucharu Świata i został liderem klasyfikacji generalnej w slalomie gigancie równoległym, to nie chciał żadnego świętowania. Chcieliśmy go zaprosić na kolację z tej okazji, ale nie chciał. Może był po prostu zbyt zmęczony. Myślę, że skoro ma już teraz złoto na szyi, to w kolejnych startach pojedzie na spokoju i luzie. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport