- Sport jest wielką niewiadomą. Zwłaszcza w snowboardzie ciężko jest postawić na kogoś konkretnie. Nie stresuję się, kiedy ktoś widzi mnie w roli faworyta, bo nie ukrywam, że sam stawiam sobie wysokie cele. Chcę po prostu wygrywać. Tym bardziej że wiem, że jest to w moim zasięgu. Inaczej nie chciałbym już trenować - powiedział dwa sezony temu Oskar Kwiatkowski po jednej z lepszych zim w swoim wykonaniu. Zakopiańczyk z wielkimi nadziejami jechał na zimowe igrzyska olimpijskie do Pekinu. Był w wielkiej formie, ale skończyło się na siódmej lokacie. W ćwierćfinale przegrał ze Słoweńcem Timem Mastakiem, który później sięgnął po srebro. Dziś ówczesny trener Mastaka pracuje z Kwiatkowskim. W Pekinie mistrzem olimpijskim został Austriak Benjamin Karl. Zakopiańczyk z podziwem patrzył wówczas na tego utytułowanego zawodnika, który jest pięciokrotnym mistrzem świata. W niedzielę w Bakuriani role się odwróciły. To Karl przyglądał się, jak trium święci Polak. To właśnie z nim Kwiatkowski wygrał w półfinale, zapewniając sobie medal MŚ. W finale nasz snowboardzista pokonał Szwajcara Dario Caveziela. Kwiatkowski został zatem pierwszym polskim mistrzem świata w snowboardzie! Snowboard. Nie wróżono mu przyszłości w sporcie A przecież nie wróżono mu przyszłości w sporcie. Uważano nawet, że nie ma on talentu. Tymczasem on - jakby na przekór wszystkim - udowadniał, że stać go na wiele. Do wszystkiego dochodził ciężką pracą. Na desce jeździł od dziecka. Był samoukiem. W końcu postanowił wystartować do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. I się tam nie dostał. - Nie miałem żadnych wyników, bo nie startowałem w zawodach. Przed testami sprawnościowymi stanąłem jednak na starcie, ale marnie to wyszło, bo nigdy nie jeździłem na tyczkach. W drugim półroczu zwolniło się jednak miejsce w szkole i wówczas przypomniał sobie o mnie trener Michał Sitarz. I tak trochę szczęśliwie, trafiłem do SMS - opowiadał Kwiatkowski, którego ojciec Jerzy jest jednym z czołowych zawodników w Polsce w siłowaniu się na rękę. To właśnie tata wciągnął go w świat sportu. Kwiatkowski - poza snowboardem - próbował też: judo, jujitsu i hokeja na lodzie. Wywinął się śmierci. To był straszny wypadek Droga do jego wielkich sukcesów rozpoczęła się równo 10 lat temu. Wtedy to zdobył srebrny medal Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy w snowboardowym slalomie gigancie równoległym. Dwa lata później zajął piąte miejsce w tej konkurencji na mistrzostwach świata juniorów. To był wówczas najlepszy wynik w historii polskiego snowboardzisty. Wszystko przebiegało pięknie. Aż do lutego 2016 roku. Wtedy omal nie stracił życia w poważnym wypadku samochodowym. Stracił panowanie nad samochodem i zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z przeciwka autobusem. Nieprzytomnego snowboardzistę przewieziono do szpitala w Nowym Targu. Miał pękniętą obręcz biodrową, pęknięcie kręgosłupa w dwóch miejscach oraz złamane żebra. To wszystko działo się na niespełna dwa miesiące przed MŚJ, które miały być ostatnim występem Kwiatkowskiego w tej kategorii wiekowej. - Akurat jechałem wtedy do pracy, bo kiedy mam chwilę, to lubię zarobić trochę grosza. Tata jest ochroniarzem, więc mu pomagałem. Warunki na drodze były fatalne. Nie pamiętam samego wypadku, bo straciłem przytomność, ale podobno wyleciałem z łuku i zderzyłem się czołowo z autobusem. Samochód był doszczętnie zniszczony. Miałem złamanych siedem żeber i krąg TH8 w kręgosłupie, a także pękniętą obręcz miednicy i kość krzyżową. Do tego miałem odmę w płucach i uszkodzonych pięć zębów. Obrażenia były spore, ale po tygodniu wyszedłem już ze szpitala. Chciałem jak najszybciej wrócić do zdrowia i pojechać jeszcze na kwietniowe mistrzostwa świata juniorów do Słowenii - wspominał Kwiatkowski. Wyraźne "stop" powiedzieli jednak wówczas lekarze. Nie otrzymał zdolności do uprawiania sportu, choć kilka tygodni po wypadku już jeździł na stoku. - Tak naprawdę pół roku po wypadku było już w porządku. Można powiedzieć, że to wszystko zakończyło się dla mnie bardzo szczęśliwie. Miałem wtedy więcej szczęścia niż rozumu - przyznał Kwiatkowski w rozmowie z Interia Sport. Wielki powrót do sportu Na stok powrócił w wielkim stylu. W 2017 roku był 12. w swoich pierwszych mistrzostwach świata seniorów w slalomie gigancie równoległym. Został też wicemistrzem Uniwersjady. W kolejnym roku - dzięki relokacji miejsc - zadebiutował w zimowych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu, gdzie był 13. Chwilę później zanotował pierwsze miejsce na podium Pucharu Świata. W swoim ulubionym Scoul, w którym w tym roku zanotował pierwszą wygraną w karierze, zajął wówczas drugie miejsce. W 2019 roku został jeszcze mistrzem Uniwersjady. Przed dwoma laty był siódmy w MŚ, a teraz został pierwszym polskim mistrzem świata. Przed nim w Bakuriani jeszcze szansa na kolejne medale. We wtorek, 21 lutego, wystąpi bowiem w slalomie równoległym, a dzień później z Aleksandrą Król, która była trzecia w slalomie gigancie równoległym, wystąpią w rywalizacji drużynowej w slalomie równoległym. Kwiatkowski jest też aktualnym liderem Pucharu Świata w slalomie gigancie równoległym i przed nim szansa na wywalczenie Małej Kryształowej Kuli. Poza snowboardem Kwiatkowski uwielbia górskie wycieczki i kolarstwo. Ma za sobą m.in. trasę z Zakopanego do Krynicy-Zdroju i z powrotem. 340 kilometrów pokonał w jeden dzień. W wieku 15 lat pokonał trasę z Zakopanego na Hel. Był wówczas najmłodszym uczestnikiem rowerowej pielgrzymki. Trzy razy jechał też w Rajdzie Dookoła Tatr. To trasa o długości 210 kilometrów.