Można chyba powiedzieć, że do przerwy świątecznej przystępuje pani spokojna i zadowolona... Natalia Maliszewska: - I do świąt, i do Nowego Roku. Bo na pewno będę świętować. Ten rok przyniósł mi historyczne wicemistrzostwo świata, dwukrotnie triumf w zawodach Pucharu Świata i to, że jestem liderką cyklu na 500 metrów. To bardzo miłe i jest co świętować. Po tych sukcesach poczuła pani wzrost popularności? Rozpoznawalność na ulicy, więcej fanów na Facebooku...? - Może troszkę tak, jest tego więcej, ale to nie chodzi tylko o mnie, ale o całą dyscyplinę. Chciałabym, żeby short track stał się bardziej popularny, bo ten widowiskowy sport na to zasługuje. Ale jedno z drugim się wiąże, przecież przed sukcesami Adama Małysza skoki narciarskie nie były w Polsce tak popularne... - Dokładnie, więc mam nadzieję, że może będę takim drugim Adamem Małyszem, który rozwinie dyscyplinę. Stanie się ona rozpoznawalna i ludzie będą tak samo w niedzielę po obiedzie siadali i oglądali short track. Jak zaczęła się pani kariera? Pani pierwsza trenerka Laura Chrzanowska odebrała niedawno ministerialną nagrodę za wychowanie talentu... - Była nie tylko trenerką, ale i opiekunem, który prowadził mnie za rękę na lodowisko i z powrotem do szkoły. To ona to wszystko zapoczątkowała już w klasach 1-3. Chodziłam do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Białymstoku, która jest połączona z lodowiskiem. Na pewno to też miało wpływ, ale też miałam kogoś takiego, kto zaraził mnie tą dyscypliną. Gdyby nie ona, to pewnie nie byłoby mnie tutaj, gdzie jestem teraz. Do tej szkoły trafiła pani z inicjatywy rodziców czy od samego początku "ciągnęła panią" na lód? - Poszłam po prostu w ślady siostry. Ona uczyła się w tej szkole, potem ja, a potem mój brat. To było chyba ze względu na miejsce zamieszkania, to była najbliższa podstawówka. Nigdy nie myślała pani o innej dyscyplinie? - Ciężko mi powiedzieć, bo ja chyba dopiero teraz, w wieku 23 lat, jestem bardziej świadoma swoich decyzji, tego co robię. Jako dziecko podchodziło się do tego tak: ok, siostra to robi, to ja też. Nie myślałam o tym, czy to jest dobra decyzja i właściwa dyscyplina. Ale chyba nie żałuje pani, że to się tak potoczyło, zwłaszcza w takim sezonie, jak obecny? - Teraz wszyscy mnie o to pytają. Ale to prawda, ten rok, jak i dwa poprzednie, wszystkie składają się na poczucie, że jestem w dobrym miejscu i na dobrej pozycji. Przed nami jeszcze dwie rundy PŚ, mistrzostwa Europy i świata, ale najpierw - chwila odpoczynku świątecznego... - Dużo barszczu i pierogów, bo to najbardziej lubię. Prezenty też, ale w tym wieku chyba bardziej cieszę się, gdy daję je komuś niż sama otrzymuję. Fajnie, jak są przy tej okazji jakieś małe dzieci - ta euforia przy rozpakowywaniu prezentów, latający wszędzie papier... To na pewno zmienia cały obraz... Rozmawiał: Maciej Machnicki