Olgierd Kwiatkowski, Interia.pl: W Ałmatach po raz trzeci w tym sezonie stanęła pani na podium, po raz czwarty pojechała w finale. Czuje pani satysfakcję czy może odrobinę żalu, że nie ma kolejnego zwycięstwa?Natalia Maliszewska, liderka Pucharu Świata w short tracku na dystansie 500 m, wicemistrzyni świata: - Na tym poziomie nie jestem aż tak często, żeby wmawiać sobie, że zrobiłam coś źle, że coś nie wyszło. Przechodzę pewien proces i zdaję sobie sprawę z tego, że wyciągnę wnioski z błędów, które teraz popełniam i w przyszłości będę wiedziała, jak radzić sobie w podobnych sytuacjach. Człowiek uczy się na błędach. Nie wyszło mi na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu to odbiłam sobie to na mistrzostwach świata, zdobywając srebrny medal. Potem już wiedziałam, że znalazłam się na dobrej drodze, to zrobiłam kolejny krok naprzód , dobrze startując w Pucharze Świata. Wiem o tym, że Ałmatach odwaliłam kawał solidnej roboty. Przejechałam wszystkie możliwe biegi w trzy dni i moje nogi mogły mieć dość tego wszystkiego. Nie wszystko było idealnie, na przykład nie wyszłam pierwsza ze startu, ale mimo że jechałam jako czwarta, to byłam w stanie dogonić rywalki i jeszcze je zaatakować. Upadek w finale bardzo mocno dał się pani we znaki? - Nie pamiętam za wiele, nagle nogi się rozjechały. Upadłam. Dopiero potem jak to zobaczyłam z odtworzenia uświadomiłam sobie, że to wyglądało źle. Ale na lodzie myślałam tylko o tym, żeby dojechać do mety na lepszej pozycji, chciałam natychmiast wstać. Moje ciało straciło jednak kontrolę i nie dałam rady. Jest pani liderką Pucharu Świata na 500 m. Czy celem dla pani jest zwycięstwo w całym cyklu w tej konkurencji?- Dla mnie wciąż ten sezon jest lekcją. Sprawdzam, eksperymentuję, próbuję dużo różnych nowych rozwiązań. Mamy sezon poolimpijski, w którym jest czas na to, żeby coś pozmieniać, poprzestawiać. Przechodzę przez pewien proces treningowy, zaczęłam go i głównym celem dla mnie jest osiągniecie najwyższej formy za nieco ponad trzy lata - na igrzyskach olimpijskich w Pekinie. I nie czuje pani presji w związku z niedawnymi sukcesami i pozycji w rankingu? - Nadal wiem, że nic nie muszę. Wiem, jakie zadania mamy postawione i robię wszystko tak, by je realizować, by stać się lepszą zawodniczką w przyszłości. A rywalki zaczęły panią traktować inaczej?- Do tej pory było tak, że Polka nie była dla nikogo zagrożeniem, teraz to się zmieniło. Więcej zawodniczek patrzy na mnie i myśli "jadę z Maliszewską a nie z jakąś tam Polką". Zyskałam w ich oczach więcej szacunku. Ale pozostałam sobą. Nikogo nie lekceważę. Nie czuje panu żalu, że nie osiągnęła takiej formy 10 miesięcy wcześniej, podczas igrzysk olimpijskich w Pjongczangu?- Przeszłam wtedy cenną lekcję. Start w Korei dał mi dużo, nabrałam doświadczenia. Co pani zmieniła w podejściu do treningu, może do życia, że zaczęła pani wygrywać zawody Pucharu Świata?- Większa uwagę zaczęłam zwracać na dietę, na regenerację, na pracę z fizjoterapeutą. W porównaniu z poprzednim sezonem spadła trochę moja waga. Bardzo pomógł mi program Team 100 wprowadzony przez ministra sportu Witolda Bańkę. Bez niego nie miałabym pieniędzy na fizjoterapeutę, dietetyka. Mentalnie poczułam się lepiej dzięki srebrnemu medalowi mistrzostw świata. Jeśli chodzi o trening, to moi trenerzy najlepiej wiedzą, co zmienili. To są magicy. W tym sezonie czekają panią jeszcze mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata, kolejne zawody Pucharu Świata. Jaki ma pani teraz plan przygotowań?- Przerwa między pierwszymi zawodami Pucharu Świata - w USA i Kanadzie - a tym w Kazachstanie była krótka, więc nie było dużo czasu, żeby wejść w ciężki trening, ale teraz mamy trochę wolnego od startów, bo mistrzostwa Europy odbędą się w połowie stycznia. Wracamy do Białegostoku, parę dni trenujemy w klubie i jedziemy do Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie czeka nas tygodniowe zgrupowanie. Będzie bardzo ciężko. Trenerka już mi zapowiedziała: "Natalka, przygotuj się, bo czeka cię tydzień ciężkiej pracy". Potem wrócę do domu na święta, poświętujemy z rodziną i znów powrót do Tomaszowa na ostry trening. My musimy cały czas pracować, bo w okresie przygotowawczym nie jesteśmy w stanie wszystkiego zrobić. W święta będzie pani miała czas na odpoczynek?- Pewnie rano w Wigilię potrenuję, ale jeśli jest czas, w którym mam odpoczywać, to odpoczywam, bo wiem, że tak właśnie mój cykl treningowy zaplanował trener. Odpoczynek jest tak samo ważny jak dobry trening. Co panią tak ujęło w short tracku?- Ściganie się. Mam kontakt z zawodniczkami, mogę kogoś gonić albo kogoś zablokować. Jest jak w Formule 1. Tam też wyprzedzają, blokują. Ja nie mam lusterek - mam nogi i głowę. Czy dużą rolę w short tracku odgrywa sprzęt? Można dzięki lepszym łyżwom, lepszym ostrzeniu zyskać ułamki sekundy?- Jeżdżę na takim samym sprzęcie jak mistrzynie olimpijskie i mistrzynie Europy. Istnieją małe szczegóły typu wyprowadzenie i wygięcie płóz, ale to są detale. Przepychanki, upadki, powtórki biegów - jak się pani odnajduje w tych częstych w tej dyscyplinie sytuacjach? - Tyle lat trenuję w wielu sytuacjach się znajdowałam. Jeśli chodzi o wyprzedzanie rywalek, to się czuje, kiedy to można zrobić. Mam instynkt, wiem, że znajduję lukę i się w nią wcisnę i przejadę... albo ja albo ona. Czasami jestem zła, ze są powtórki biegów, ale muszę się z tym pogodzić, bo przepisy są jednakowe dla wszystkich. Są w Polsce zawody Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim na torze długim. Jakie są szansę, że po pani sukcesach - na przykład w przyszłym sezonie - odbędą się zawody PŚ w Tomaszowie Maz. w short tracku? - Mamy wyniki, to wydaje się, że duże. Bardzo bym tego chciała. Spytałam mojego chłopaka (Piotra Michalskiego), który jechał w ten weekend w Tomaszowie, jak to jest startować przed polską publicznością, powiedział, że nie da się tego opisać słowami, widownia sama niesie zawodników. Chciałabym to kiedyś przeżyć.Rozmawiał: Olgierd Kwiatkowski