Jakub Kędzior: Jak samopoczucie po inauguracji Pucharu Świata? Soelden chyba znów nie okazało się gościnne. Maryna Gąsienica-Daniel: Samopoczucie dosyć dobre, nie uważam, żebym jakoś źle mogła odbierać start w Soelden. Byłam dobrze przygotowana, pokazał to pierwszy odcinek. Po drodze jednak przydarzył się mały błąd i wypadłam z trasy, ale Soelden wspominam dobrze. To była kolejna lekcja, z której mogę się uczyć. Właściwie już o tym zapomniałam. Narciarze są tacy, że jeśli coś im nie wyjdzie, to starają się wyciągnąć wnioski i iść dalej. Przed startem sezonu miała pani kłopoty ze zdrowiem. Już wszystko w porządku? Tak, akurat przed Soelden złapała mnie choroba. Musiałam spędzić w domu dużo czasu, znacznie więcej, niż planowałam, ale już jest wszystko w porządku i jestem w pełni zdrowa. Presja przed tym sezonem była większa? Ja tej większej presji nie odczuwałam, przynajmniej jeśli chodzi o moje podejście. Cały poprzedni sezon przygotował mnie do tego, że startować z numerami w pierwszej "15". I głównie się tym cieszyłam, chciałam to wykorzystać, nie myślałam o dodatkowej presji. Wiem jednak, że w mediach pojawiało się więcej informacji na mój temat, na temat narciarstwa alpejskiej przed inauguracją Pucharu Świata. Mówi się o pani coraz więcej, jest to odczuwalne na co dzień? Na pewno im bliżej zimy, tym to zainteresowanie rosło. Tak jest co roku przed pierwszym startem w PŚ. Sezon narciarski się zbliża, więc wszyscy dzwonią, pytają co u mnie, jak przygotowania. Jednak lato było bardzo spokojne. Nie było dużego zainteresowania, wywiadów. Dopiero im bliżej startu, tym jest tego więcej. Tak jest zawsze. Ten sezon jest o tyle szczególny, że czekają nas igrzyska w Pekinie, gdzie wielu widzi w pani nawet kandydatkę do medalu. Pani sama też siebie tak postrzega? Każdy sportowiec ma swoje marzenia i dąży do tego, by je spełnić. Igrzyska to jest jeden start , mam tutaj na myśli gigant, więc trudno powiedzieć, czy idealnie trafię z formą na Pekin. Oczywiście każda z nas się do tego przygotowuje. Igrzyska są głównym celem w sezonie 2021/2022. Kandydatek do medali jest dużo. Narciarstwo alpejskie jest sportem nieprzewidywalnym, na sukces składa się dużo rzeczy, podczas przejazdu jest duża prędkość, oddziałują na nas duże siły, warunki śniegowe mogą być przeróżne i nie każdemu może to pasować, dlatego ciężko cokolwiek przewidywać. Bardzo się cieszę, że mam takie wsparcie, wiem, że ludzie mówią o tym, żeby mnie wspierać. Ja oczywiście zrobię wszystko by na igrzyska być przygotowaną i pokazać się z jak najlepszej strony. Medal byłby początkiem "marynomanii"? Nie wiem, to chyba nie jest pytanie do mnie (śmiech). Ja tylko jeżdżę na nartach, staram się to robić jak najlepiej, ale to ci, co mi kibicują, będą musieli odpowiedzieć na to pytanie. Ile startów planuje pani w Pekinie? Na pewno gigant i supergigant. Nie wiadomo, czy zakwalifikujemy się do drużynowej rywalizacji w gigancie równoległym, jeśli tak, to prawdopodobnie też w tej konkurencji. Zastanawiamy się jeszcze nad kombinacją, ale decyzja zostanie podjęta przed igrzyskami. Narciarstwo alpejskie to chyba jedyna w naszym kraju dyscyplina masowa, a mimo to na sukcesy musieliśmy czekać tak długo. Dlaczego tak jest? Polska nie jest krajem alpejskim, mamy utrudnienia w dostępności do treningów podczas sezonu letniego, kiedy zawodnicy z innych krajów mogą trenować u siebie na lodowcach. My musimy poświęcić więcej czasu i pieniędzy, żeby wyjeżdżać na zagraniczne zgrupowania. Dlatego nie mamy aż tylu zawodników, którzy docierają do jazdy na wysokim poziomie, bo to trwa długo i wymaga wysokich nakładów finansowych. Dzieci jeżdżących na nartach jest bardzo dużo, jednak później brakuje tych wszystkich rzeczy, które są niezbędne do sukcesów, czyli wyjazdów, poświęceń, pieniędzy. Dlatego zawodników na tym poziomie jest mniej, no i sukcesów także. Mam nadzieję, że teraz to się zmieni, nasze lepsze wyniki z zeszłego i oby z tego sezonu również pokazały zawodnikom i ich rodzicom, że jest o co walczyć i warto poświęcić się narciarstwu. Jest pani osobą upartą? Pewną siebie? Myślę, że tak. Mam 27 lat i gdybym taka nie była, dawno bym skończyła jeździć na nartach. Dla sukcesów trzeba dużo poświęcić i ja też dużo poświęciłam. Nie tylko ja, również moja rodzina, moi trenerzy, wszyscy, którzy mnie wspierali i nadal to robią. Polski Związek Narciarski również ma swoje zasługi. Droga do czołówki światowej w narciarstwie alpejskim jest długa i kręta, dlatego wsparcie innych jest bardzo ważne. Jeżeli chodzi o mnie to prawdopodobnie gdybym nie była uparta i pewna tego, że jestem w stanie osiągnąć dobre rezultaty, to już dawno skończyłabym z narciarstwem. Przez wszystkie lata, które wspólnie z trenerem przepracowaliśmy widzieliśmy progres, wiedzieliśmy ile pracy w to włożyliśmy i wierzyliśmy, że to doprowadzi nas do sukcesów. Cierpliwie dążyliśmy do celu, dalej dążymy teraz z większym sztabem trenerskim i mamy nadzieję, że ciężką pracą będziemy w stanie wspiąć się na szczyt. Zdaję sobie sprawę, że czasu wolnego w karierze sportowca jest bardzo mało, jednak co pani robi, kiedy już go ma? To prawda, czasu jest bardzo mało, w sezonie to praktycznie w ogóle. Kiedy jestem na zgrupowaniach, ciężko mi spędzać ten czas w jakiś zwariowany sposób. Jeśli jest tylko trochę wolnego, korzystamy z różnych aktywności fizycznych, niekoniecznie związanych z narciarstwem alpejskim, takich jak biegówki czy skitoury. Poza tym uczę się grać na gitarze. Wożę ją ze sobą na zgrupowania, by się trochę zrelaksować. Muzyka relaksuje, daje możliwość skupienia na czymś innym. To taka moja odskocznia. No właśnie słyszałem, że jest pani bardzo umuzykalniona. Gra pani nadal na ukulele? Też, ale teraz wożę ze sobą tylko gitarę. Dostałam ją od brata, kiedy doznałam kontuzji i wróciłam do Polski. Moje pierwsze kroki to było ukulele, bo jest instrumentem trochę łatwiejszym, a na pewno lżejszym przy przewożeniu, bo łatwiej go spakować ze sobą. Jednak w momencie, w którym dostałam gitarę, od razu się w niej zakochałam.