Andżelika Wójcik w grudniu 2021 roku wygrała zawody Pucharu Świata w Salt Lake City na 500 metrów. Została pierwszą polską sprinterką z naszego kraju, która tego dokonała. Wcześniej w PŚ triumfowała tylko Erwina Ryś-Ferens. W marcu 1988 roku wygrała ona w Heerenveen rywalizację na 3000 m. Wójcik zaskoczyła wówczas nie tylko zwycięstwem, ale przede wszystkim czasem. Ustanowiła fantastyczny rekord Polski - 36,77 sek. To szósty wynik w historii. Gorszy od rekordu świata tylko o 0,41 sek. Wielki powrót polskiej medalistki olimpijskiej do sportu. Potwierdziły się informacje Interii Polska mistrzyni wyjawiła, z jakim zmaga się problemem. "Nie czuję się w pełni sobą" Nic zatem dziwnego, że nasza panczenistka stała się wówczas kandydatką do walki o medal w zimowych igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Tam jednak na żadnym z dystansów nie wskoczyła do "10". A potem Wójcik, która ma na koncie medale mistrzostw świata i Europy, mocno spuściła z tonu. Dwa kolejne lata po igrzyskach były dla niej bardzo trudne. Teraz - po raz pierwszy - opowiedziała o tym, z czym się zmaga i jaki ma to wpływ na sportową karierę. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Odzyskałaś tytuł mistrzyni Polski na 500 metrów. W ubiegłym sezonie wskoczyłaś do "10" indywidualnie w mistrzostwach świata, a w sprincie drużynowym razem z koleżankami sięgnęłaś nawet po medal. W Pucharze Świata stanęłaś na podium na 500 metrów. Wraca ta Andżelika, którą znamy sprzed zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie? Andżelika Wójcik: - Hmmm. W skrócie. Tak. Miałaś wyśmienity sezon olimpijski. Nawet w Pekinie byłaś kandydatką do medalu. Kolejnego jednak nie dokończyłaś. W ubiegłym sezonie wróciłaś i znowu zaczęłaś przyspieszać. Co się działo z tobą od igrzysk, bo pisałaś o różnych problemach, ale nie zdradzałaś, o co chodzi? - Ubiegły sezon pokazał mi, że wszystko jest możliwe. Miałam brąz w Pucharze Świata w Tomaszowie Mazowieckim. Tak naprawdę jeszcze przed igrzyskami w Pekinie pojawiły się u mnie problemy z jelitami. I one ciągną się do dziś. Po gruntownej konsultacji z dietetykami i lekarzami doszliśmy do wniosku, że to był efekt motyla. O co chodzi? - Jeszcze przed igrzyskami w Pekinie, w grudniu 2021 roku, złapałam jelitówkę. Od tej pory moje jelita są bardzo mocno rozchwiane. Skupię się tylko na tej kwestii, bo tak naprawdę jest wiele czynników, które mają wpływ na to, gdzie teraz jestem, a gdzie mogłabym być. Ten jest jednak jednym z najważniejszych. Te problemy z jelitami jednak bardzo mi przeszkadzają. Zmagam się z tym do tej pory. Ciągle jestem w procesie leczenia, ale to wraca. Tak było też w czasie mistrzostw Polski. Jest postawione przede mną bardzo trudne zadanie, które na ten moment wydaje się nie do przeskoczenia, ale będę się starała z całych swoich sił startować na jak najwyższym poziomie. Trzeba przyznać, że to jest koszmarna sytuacja. I aż trudno uwierzyć, że to trwa tak długo. - Jeśli tylko uda mi się z tego wyleczyć, to będę mogła pisać poradniki, jak pomóc innym osobom w takiej sytuacji. Okazuje się, że to jednak jest jedna z popularnych chorób. Wiele osób ma podobne problemy. Życie sportowca jest wycieńczające. Wiele podróżujemy i nie da się uniknąć kontaktu z różnymi chorobami. Co konkretnie ci dolega? - To jest przerost bakterii jelita cienkiego (SIBO) i przerost metanogenów jelita grubego (IMO). To jest dość skomplikowana choroba, bo wcale nie jest tak łatwo pozbyć się tego antybiotykami. Nawet po leczeniu i stosowaniu odpowiedniej diety niestety te objawy wracają. Lekarze dają nadzieję na to, że można to wyleczyć? - Tego się trzymam, dlatego się nie poddaję. Masz określoną dietę. Ona nie przeszkadza w uprawianiu sportu? - Dieta jest mocno restrykcyjna. Wszystko po to, by tych bakterii nie pobudzać do pracy. Bakterie powodują bardzo duże niedobory w organizmie. Przez to moja regeneracja jest na bardzo niskim poziomie. Bardzo mocno muszę oszacowywać obciążenia treningowe w stosunku do tego, ile mogę nadrobić regeneracją. To nie jest takie proste. Mimo tych wielkich problemów radzisz sobie naprawdę dobrze. Ten sezon zaczęłaś naprawdę wyśmienicie. Odzyskałaś tytuł mistrzyni Polski na 500 metrów. - Jestem zadowolona z początku tego sezonu. Fajnie byłoby, gdyby miała już złamane w Inzell 38 sekund na 500 metrów (tam w zawodach kontrolnych uzyskała 38,08 sek., ale została zdyskwalifikowana, bo założyła opaskę w złym kolorze - przyp. TK). Tam byłam jednak po przeziębieniu, więc cieszyłam się z tego, że od razu pojawiła się dobra dyspozycja. I właśnie na takiej dyspozycji dnia będę próbowała bazować. W tym stanie zdrowotnym, w jakim jestem, cudów nie oczekuję. Mistrzostwa Polski pokazały mi jednak, że pomimo problemów ze zdrowiem, mogę jeszcze walczyć. Nie robisz sobie żadnych wielkich nadziei przed sezonem, bo nie wiesz, jak będzie reagował organizm? U ciebie to jest teraz trochę życie z dnia na dzień i czekanie na to, aż trafisz z odpowiednią dyspozycją na bieg? - Nie. Jeśli chodzi o chorobę, to doświadczyłam już najgorszego. Byłam niemalże przykuta do łóżka. Tak było źle. To było w Azji w ubiegłym roku. Mimo że wówczas uzyskałam kwalifikację na 1000 metrów, to razem z trenerem postanowiliśmy, że na tym dystansie nie będę jeździła. W tym sezonie będę jednak chciała powalczyć też na 1000 m. Niestety muszę czerpać na tym dystansie z rezerw organizmu. To jest wyczerpujące i mało kto wie, ile mnie to kosztuje, a jednak wyniki na 1000 m nie są jeszcze takie, jakbym chciała. Patrzysz pewnie w kierunku zimowych igrzysk olimpijskich w Cortinie d'Ampezzo i Mediolanie. Po tych w Pekinie było dużo niedosytu, bo jednak dawałaś nadzieję na walkę o medal? - Było dużo niedosytu po Pekinie, ale dawałam sobie bufor bezpieczeństwa, bo to jednak jest impreza nadzwyczajna w kalendarzu sportowca. Nigdy wcześniej nie byłam na tak dużej imprezie. Porozmawiałam zatem ze sobą wewnętrznie, jeśli chodzi o tamte igrzyska. One dla wszystkich były bardzo trudne przez ten covidowy klimat. Nikt nie miał pewności, czy nie będzie tym następnym, który wyląduje w izolatce, zamiast stanąć do rywalizacji. Skupiłam się bardzo mocno na sobie i teraz też tak robię. Cudów nie mogę oczekiwać, ale po ponad dwóch latach zmagania się z chorobą, wiem już co mam robić, by nie pogłębiać złego stanu zdrowia. Stawiam na to, by pokazać się z jak najlepszej strony w tych kluczowych momentach. Psychicznie trudno znosi się nierówną walkę z trudnym przeciwnikiem, jakim jest ta choroba? - Nie ukrywam, że jest trudno. Jelita dość mocno drażnią moje samopoczucie. To jest, jak kula u nogi. Nie mogę po prostu odfrunąć, jak motyl i czuć się w pełni sobą, kiedy odczuwam taki dyskomfort. Takie podstawowe rzeczy, jak choćby jedzenie, nie cieszą mnie, a przecież to jest podstawa regeneracji. Mam z tym duży problem, ale staram się radzić sobie z tym, choć nie jest łatwo. Staram się jednak za mocno w to nie zagłębiać, tylko staram się podejmować mądre decyzje. Po ostatnim sezonie w kadrze doszło do zmian. Z kim teraz trenujesz? - Od tego sezonu nie ma mnie w grupie sprinterskiej prowadzonej przez Artura Wasia. Przygotowuję się do zimy z Rolandem Cieślakiem, trenerem średnich i długich dystansów. I jestem bardzo zadowolona z tej współpracy. To była twoja decyzja? - Po ostatnim sezonie razem ze sztabem szkoleniowym i prezydium Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, że odłączę się od grupy sprinterów. Wtedy jeszcze nie było jasne, kto będzie trenerem grupy na średnich i długich dystansach, dlatego przez chwilę byłam przydzielona do trenera Pawła Abratkiewicza. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport To najdłuższy proces w historii sportu. Sąd ogłosił decyzję