Polska nie jest potęgą w ściganiu się na małym torze, ale Biało-Czerwoni stale robią postępy. Sześć lat temu srebrny medal mistrzostw świata w Montrealu wywalczyła Natalia Maliszewska, sporo było już sukcesów w mistrzostwach kontynentu, ale na kolejny na światowym czempionacie trzeba było czekać aż do niedzieli. A to była już ostatnia szansa Biało-Czerwonych, zarazem... trochę niewyraźna. Bo męska sztafeta zdołała w sobotę wskoczyć do finału, ale tu miała przeciwko sobie trzy potęgi: Chiny, Koreę Południową o Holandię. Tę ostatnią zaś, srebrną sprzed dwóch lat z Montrealu, wspomagali kibice. A także król Niderlandów Wilhelm-Aleksander, który zasiadł na trybunach Ahoy's Sport Hall. Kilka szans, męska sztafeta była chyba największą. Też za sprawą postępów Michałą Niewińskiego i Łukasza Kuczyńskiego Do Rotterdamu Polska jechała z nadziejami na miejsce na podium - nie były ani jakoś przesadnie wielkie, ale niespodzianki nikt nie wykluczał. Dobrze wyglądały występy naszych zawodników w Pucharze Świata, sześć razy stawali na najniższym stopniu podium, dla obu sztafet - kobiecej i męskiej - występy w finale nie były czymś niemożliwym do pełnienia. Udało się to tej drugiej. Brak zawieszonej Natalii Maliszewskiej też jest jednak wciąż odczuwalny w drużynie pań. - Ten sezon pokazał, że stać na sukcesy indywidualnie i w sztafetach, i tak samo może być na MŚ. Rośnie nam męska sztafeta, która w styczniu zdobyła kolejny medal ME, była już w finale PŚ, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w Rotterdamie pójść za ciosem - mówił przed startem rywalizacji w Holandii Konrad Niedźwiecki, dyrektor sportowy Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego. Polska tuż obok wielkich potęg. Kapitalna walka o medal, Holender popełnił błąd, uderzał ręką w lód Michał Niewiński (Juvenia Białystok), Łukasz Kuczyński (Juvenia Białystok), Diane Sellier (Stoczniowiec Gdańsk) i Felix Pigeon (AZS Politechniki Opolskiej) nie mieli nic do stracenia, ale od początku byli aktywni. Momentami Polacy nawet prowadzili, czasem spadali na ostatnią pozycję, ale różnice były minimalne - jedni jechali za plecami kolejnych. Był nawet moment, gdy Polska przedostała się na drugie miejsce, ale nieznaczny błąd Pigeona sprawił, że znów Biało-Czerwonych wyprzedzili rywale. I po takich szachach, na kilka okrążeń przed końcem, wszyscy przyspieszyli, rozpoczęła się faktyczna walka o medale. Wyglądało już tak, jakby obie azjatyckie drużyny walczyły ze sobą o złoto, a Polska z Holandią - o brąz. Na trzy okrążenia przed końcem wielki błąd popełnił Jens van 't Wout - upadł przy wyjściu z zakrętu, ale nie spowodował wywrotki naszego zawodnika. Widział już, że Holandii odjeżdża bezpowrotnie medal, zaczął uderzać pięścią w lód. Biało-Czerwoni nie byli już w stanie powalczyć o coś więcej, tracili do Korei i Chin dwa, trzy metry, a tempo stało się zawrotne. Do srebra zabrakło im niespełna pół sekundy, do złota - minimalnie więcej. Z mistrzostwa świata cieszyli się zaś Chińczycy, to oni zachowali najwięcej sił na finiszu. A Korea, złota dwa lata temu, tym razem została pokonana. Wyniki finału męskich sztafet na 5000 metrów: 1. Chiny 7:18.468 2. Korea Południowa 7:18.641 3. Polska 7:19.103 4. Holandia 7:24.649