Artur Gac, Interia: Nim przejdę do złożenia życzeń szacownej jubilatce, proszę powiedzieć, jak wiele telefonów zdążyła pani już dzisiaj odebrać? Helena Pilejczyk: - Raczej powyżej pięćdziesiątki, ale do dziewięćdziesiątki jeszcze trochę brakuje (śmiech). To niewątpliwie dla pani bardzo miłe. - Oczywiście, w mieszkaniu właściwie mam teraz oranżerię. Bez przerwy otrzymuję kwiaty. Naprawdę nie spodziewałam się tylu życzeń i takiego uhonorowania ze strony mojego miasta Elbląga. Wczoraj byłam u pana prezydenta i otrzymałam przepiękną wiązankę wraz z okazałym, wielotomowym wydaniem o historii Elbląga. Był także przewodniczący rady miejskiej. Później byłam pod swoją halą, która obecnie jest zamknięta z oczywistych względów, związanych z koronawirusem. Byli tam między innymi dziennikarze. Od razu dopowiedzmy, że mówimy o krytym lodowisku "Helena" im. Heleny Pilejczyk. - Tak, zgadza się. Tam również otrzymałam piękne kwiaty i piękne upominki. I dzisiaj też od rana, ponieważ to jest właściwy dzień, pojawiały się następne bukiety kwiatów. Naprawdę super. Jestem wzruszona i aż zażenowana, że elblążanie tak mnie honorują. To nie pierwsze takie słowa z pani ust, bo przy okazji nadania hali pani imienia również odczuwała pani wręcz zawstydzenie, że oto doczekała się takich honorów. - To wrażenie powraca, bo uważam, że jest wielu wspaniałych ludzi, którzy powinni być na pewno bardziej honorowani, a Elbląg akurat wybrał mnie. Z jednej strony naturalnie ogromnie się cieszę, bo to dla mnie zaszczyt, ale z drugiej - powtórzę - jestem trochę zażenowana. Gdy rozmawia się z panią, bez wątpienia "brzmi" pani na znacznie mniej lat. A na ile się pani czuje? - Ja bym powiedziała, że adekwatnie do 90-tki. Wie pan, staram się nie dawać chorobom. To znaczy psychicznie to wszystko wytrzymuję, zdając sobie sprawę, że lata biegną i wielu procesów człowiek nie jest w stanie zatrzymać. Wiadomo, że wszystko powoli wysiada, ale staram się o tym nie myśleć i nie rozczulać nad sobą. A poza tym cały czas spotykam się z tak sympatycznymi ludźmi, że to też bardzo mnie buduje. Dzięki temu jestem pogodna i radośnie nastawiona do życia. Wigor i werwę niewątpliwie czuć w pani głosie, a poza tym wciąż jest pani aktywna. Z tego, co się orientuję, większości czasu nie spędza pani w czterech ścianach. - Oczywiście. A jeśli już nie mogę wyjść, to serwuję sobie sześć razy po dziesięć minut po mieszkaniu, które jest dość duże. A jeśli nic nie stoi na przeszkodzie, to zakładam maseczkę i staram się być na świeżym powietrzu. Przy tych wszystkich obostrzeniach czasami pojawia się chandra, zwłaszcza że tylu ludzi teraz odchodzi. To jest straszne, naprawdę... Raz, że z racji wieku odeszło tak wiele moich wspaniałych koleżanek, kolegów i znajomych, a teraz jeszcze ten wirus zabiera ludzi. Staram się za dużo o tym nie myśleć. Warto podkreślić, że jest pani najstarszą żyjącą polską medalistką olimpijską. Niedawno podzieliła się pani ze mną taką refleksją, że właściwie można się zastanowić, czy to zaszczyt, a może bardziej powód do smutku. Wydaje mi się, że dzisiaj jakikolwiek dylemat rozwiewa - jak pani to nazwała - oranżeria w mieszkaniu. Umówmy się, to jednak wielki przywilej. - No tak, już nawet zażartowałam do dziennikarzy, że zapraszam ich na swoje setne urodziny. Oczywiście to był żart, bo pewno do tego czasu już nie będzie mnie na świecie. No co? Odejście jest nieuniknione, dlatego nie rozpaczam z tego powodu, ani się nie dołuję. Tym bardziej, co już powiedziałam, że spotykam się z tak wielką życzliwością, która mnie "buduje". Ja bym był daleki od stwierdzenia, że z tą "setką" to był żart. Pani nastawienie może okazać się tu niepoślednie, bo - jak to mówią - wiele procesów zaczyna się od głowy, od pozytywnego myślenia. - To prawda, żeby tylko zdrowie mi dopisywało. Jak na swoje lata nie mogę narzekać. Wiadomo, że nie jestem w stanie, jak młoda dziewczyna, o czym czasami zapominam i chciałabym coś zrobić, wykonać tego, co za młodych lat. No niestety, organizm już nie pozwala. A to proszę zdradzić, co takiego jeszcze przychodzi do głowy, że przez chwilę daje się pani porwać fantazji, po czym przychodzi refleksja, że to już nie ten moment, nie ten czas lub nie wypada? - Cóż, na przykład chciałabym podbiec lub pójść na boisko i pobiegać. Ale niestety, ponieważ mam już biodro i kolano wymienione, a w dodatku reumatyzm, jestem ograniczona. W innym wypadku, gdyby nie te sprawy, to na pewno coś jeszcze bym uprawiała. Chociaż i tak uważam, że pozostawałam aktywna dosyć długo, bo do 75 lat jeszcze jeździłam na łyżwach. W końcu nastał czas, gdy stało się to po prostu niebezpieczne, bo w razie upadku mogłabym sobie poważnie zaszkodzić. Rozsądek wziął górę, ale myślenie, że chciałoby się jeszcze dłużej pozostać na lodowisku, towarzyszy mi do dzisiaj. Wróćmy słówkiem do tych najpiękniejszych pani wspomnień z czasów kariery zawodniczej, czyli brązowego medalu igrzysk olimpijskich w Squaw Valley w 1960 roku na 1500 metrów. Gdy dziś wraca pani wspomnieniami do tych wydarzeń, jakie myśli przede wszystkim powracają? - Jak tylko wspominam olimpiadę, to od razu mi się przypominają mistrzostwa świata w Oestersund w Szwecji, które odbyły się niedługo wcześniej, w tym samym roku. Gdy tam jechałyśmy, postawiono nam jasny warunek: musiałyśmy zająć w najgorszym razie szóste miejsce, żeby móc pojechać na igrzyska. I właśnie tam, w Szwecji, zdobyłam srebrny medal na 1000 metrów (tzw. małe wicemistrzostwo świata, w wieloboju pani Helena zajęła 5. miejsce - przyp. AG). Dlatego wielkim sentymentem darzę ten medal, bo on okazał się być przepustką. W innym wypadku nie byłoby startu mojego, ani Elwiry Seroczyńskiej. A więc nie byłoby dwóch medali, bo Elwira zdobyła srebro na olimpiadzie. A już same igrzyska?- To była ogromna radość, bo przecież igrzyska są marzeniem każdego sportowca. Już sam wyjazd był bardzo ciekawy i atrakcyjny, do tego zupełnie inne stroje i sama podróż. Na miejscu, w Stanach Zjednoczonych, też było niesamowicie. Zresztą, gdy już zdobyłyśmy z Elwirą medale, polonia amerykańska zgotowała nam ogromne owacje. Byłyśmy tam rozchwytywane, robiono sobie z nami zdjęcia. Po zawodach zapanowała prawdziwa euforia. Pani Helenko, deser zostawiłem sobie na koniec. Życzenia zdrowia trochę brzmią jak banał, ale w tych trudnych czasach mają dodatkową wartość. Dlatego przede wszystkim: zdrowia, zdrowia i jeszcze raz - zdrowia!- Bardzo, bardzo serdecznie dziękuję. I naprawdę mnie już nic więcej nie potrzeba. Tylko właśnie zdrowia, a wtedy będę w pełni zadowolona. Jestem pozytywnie nastawiona, a dobrzy ludzie wokół podtrzymują mnie na duchu. I cierpliwie poczekamy dekadę na kolejne, okrągłe urodziny.- (śmiech) Niczego nie mogę obiecać, ale będę się starała. Rozmawiał Artur Gac