Ogromnej dawki wstydu najedli się gospodarze tegorocznych mistrzostw świata w Trondheim. Co prawda zawodnicy rozpieścili miejscowych kibiców licznymi medalami, lecz sukcesy przykrył skandal związany ze skoczkami. Za manipulacje przy kombinezonach srebrny medal z dużego obiektu stracił choćby Marius Lindvik. Następnie wraz ze sztabem szkoleniowym oraz innymi kolegami z reprezentacji został zawieszony do odwołania przez FIS. Międzynarodowa Federacja Narciarska przy okazji nie miała też litości w przypadku dwuboistów. Sprawa dotyczyła jednak nie strojów, a wiązań używanych podczas konkursu drużynowego. DSQ znalazło się wtedy przy nazwisku Joergena Graabaka. "O co chodziło? Okazuje się, że wiązania muszą być symetryczne. Takie samo powinno być zarówno na lewej, jak i na prawej narcie. U Graabaka tak nie było" - wyjaśniał obecny na miejscu akcji Tomasz Kalemba. Truls Johansen może odetchnąć z ulgą. FIS się ugięła, prawnik triumfuje Najbardziej ucierpiał selekcjoner kadry, Truls Johansen. Szkoleniowca niemal błyskawicznie zawieszono do odwołania. Federacja nie zaakceptowała kary, od razu zatrudniła prawnika, by ten powalczył o odwieszenie. I jego misja na początku kwietnia zakończyła się sukcesem, o czym poinformowano na łamach "nettavisen.no". "Nie jest już zawieszony" - ogłosił triumfalnie Espen Auberg, czyli obecnie największy bohater skandynawskich działaczy. "Cieszę się, że nie znaleźli powodu, żeby utrzymać zawieszenie. Pozostaje nam śledzić rozwój sprawy, aż wszystko będzie na swoim miejscu, a mam taką nadzieję i wierzę, że tak się stanie" - dodał z kolei Edgar Fossheim z norweskiego związku. Z ulgą jeszcze nie mogą odetchnąć skoczkowie. Co prawda FIS wydała ostatnio optymistyczny dla nich komunikat, pozwalający w teorii na powrót. Tyczy się on jednak tylko treningów, o czym więcej piszemy TUTAJ. Jednocześnie do inauguracji Letniego Grand Prix pozostało sporo czasu, więc może dojść do zwrotu akcji w postaci odwieszenia kolejnych nazwisk.