Artur Waś, można powiedzieć, człowiek po przejściach. Niezwykle uzdolniony, ale w pewnym momencie kariera została przerwana. Wróciłeś po sukcesie koleżanek, gdy oglądałeś w Vancouver, jak wywalczyły brązowy medal. Powiedziałeś wtedy - najwyższa pora, muszę sobie udowodnić, że jestem dobry. Artur Waś: - Zgadza się. Podjąłem decyzję o powrocie do łyżew przed igrzyskami, ale cały czas były duże wątpliwości, czy coś kiedykolwiek z tego będzie. Natomiast kiedy zobaczyłem, jak dziewczyny zdobywają medal, poczułem, że wszystko jest możliwe. Ktoś od nas, ktoś z naszego środowiska, ktoś kogo znam na co dzień, zdobył medal olimpijski. To jest takie prawdziwe, namacalne. Dało mi to dużą motywację. I powiedziałem sobie: nie, ja teraz też podkręcam kurek na cały regulator. Masz świetnego szkoleniowca, to trzeba przypomnieć. - Tak, Jeremy Wotherspoon, aktualny jeszcze rekordzista świata na tym dystansie. Bardzo dobrze nam się współpracuje. Zeszły sezon był troszeczkę dziwny dla mnie, ale cieszę się, że Jeremy znów jest moim trenerem i teraz współpraca układa się jeszcze lepiej niż kiedykolwiek. Jeremy jeszcze w zeszłym sezonie podjął decyzję, że jeszcze raz chce zakwalifikować się na igrzyska i spełnić swoje marzenie - zdobyć olimpijskie złoto. Niestety, nie udało się. Zabrakło mu niewiele - 0,02, żeby zakwalifikować się do reprezentacji Kanady. Musieliśmy troszeczkę odpuścić dlatego, że przytrafiła się kontuzja kolana, której leczenie potrwało osiem tygodni. Potem nie byłem jeszcze zdolny do wykonywania specyficznych ćwiczeń. W efekcie trening typowo łyżwiarski zacząłem dopiero w sierpniu. Wtedy też podjęliśmy decyzję, że nie ma się co spieszyć, że te dwa puchary (Japonia i Kanada - przyp. red.) to jest daleko, dochodzi jeszcze aklimatyzacja - i dzięki temu mogłem dodatkowo wykonać kawał solidnej roboty i dopiąłem swego. Masz olbrzymi potencjał. Niezwykłej techniki - tutaj każdy detal jest ważny - nauczyłeś się w Polsce. - Tak, pod okiem świętej pamięci trenera Andrzeja Święcickiego, który był naprawdę znakomitym trenerem. Bardzo proste wskazówki, które na nas działały doprowadziły do tego, że Marymont był najlepszym klubem łyżwiarskim w Polsce pod względem sprintu. Miałem ogromne szczęście, że mogłem z nim współpracować. Rozmawiał Cezary Gurjew