Remigiusz Półtorak, Interia.pl: Im więcej czasu mija od zjazdu z K2, to emocje opadają czy wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej doceniasz, że stało się coś naprawdę wyjątkowego? - Jestem człowiekiem, który sam sobie narzuca wyzwania. Nie robię nic tylko po to, żeby zapisać się w historii. Minęły już dwa miesiące, jak wróciłem do Polski i życie wraca do normy. Ale nie ukrywam, że bardzo mnie to absorbuje, bo mam wiele obowiązków pozasportowych. Wiadomo, jak mnie długo nie ma, to potem muszę nadrabiać zaległości. Poza tym, łapię dystans do tego wszystkiego, więc teraz nie przeżywam już tak bardzo ostatnich miesięcy. Zresztą, lubię przeżywać coś wtedy, gdy to się dzieje. Potem zamykam pewien etap w życiu i idę dalej. Tak to działa. Co jest teraz ważniejsze po takiej wyczerpującej wyprawie, odpoczynek fizyczny czy psychiczny? - Oczywiście, od treningów trzeba trochę odpocząć. Ale to mam już za sobą, bo od pewnego czasu je wznowiłem. Natomiast psychiczny odpoczynek jest niewątpliwie konieczny. Przede wszystkim... od gór. Warto nabrać dystansu, znaleźć więcej czasu na spotkania ze znajomymi, z rodziną. Przez to, co robię oni też są przecież narażeni na niemały stres. To nie jest tak, że wyprawa trwa np. miesiąc i wtedy mnie nie ma. Jak się przygotowuję, też mam bardzo mało czasu dla innych. Potem trzeba to nadrobić. I teraz jest dla mnie właśnie taki czas. Dzisiaj, z perspektywy tych dwóch miesięcy, gdy sobie przypominasz tamte chwile - jaki był najtrudniejszy moment podczas wyprawy? - Trudno mi wymienić jedną sytuację, która by ważyła na powodzeniu bądź nie całej wyprawy. Trudnych chwil było wiele. Zacznijmy od tego, że trzeba było włożyć naprawdę dużo pracy, aby to się powiodło. Dwa lata poświęciłem temu projektowi. Konieczna była duża wiedza, która bez przerwy się przydawała. I oczywiście szczęście do pogody, aby znaleźć najbardziej optymalny moment i bezpiecznie zjechać z K2. Na to nie mogę narzekać. Rodzina się bardzo stresowała? Szczególnie mama? - Pewnie, że tak! Robię w końcu niecodzienne rzeczy. Dlatego zwykle opóźniam komunikat, co zamierzam robić, bo wtedy jest mniej stresu i nerwów (śmiech). Patrząc z boku, wydaje się, że niezmiernie ważna jest ocena niebezpieczeństwa - co można, a czego nie. Polegałeś na własnym wyczuciu czy też w jakiś sposób się do tego przygotowywałeś? - Myślę przede wszystkim, że aby w ogóle podjąć się takiego wyzwania, trzeba do niego dojrzeć. Mówiąc trochę obrazowo - mieć odpowiednie kompetencje. Tak, żeby wyzwanie nie było szalone, ale w miarę racjonalne. W końcu nie chodzi tylko o mnie, w wyprawie uczestniczyli też inni, którzy byli dla mnie supportem bezpieczeństwa. Natomiast co do oceny ryzyka... Problem polega na tym, że nikt nie jest mi w stanie doradzić, bo nikt wcześniej takiej trasy nie przeszedł. A raczej... nie przejechał. Musiałem "zarządzać ryzykiem" na bazie swojego doświadczenia, odczytywać znaki, które dawała mi przyroda. I na tej podstawie podejmować decyzje. Co dzieje się teraz z nartami, którymi zjechałeś z K2? Czekają na nowe wyzwanie? - Często taki sprzęt ląduje na aukcjach charytatywnych, więc pewnie już nie będę na nich jeździł. Ale podjąłeś już decyzję? - Pomysłów jest wiele. Pewne jest jedno: tanio tych nart nie oddam! W odpowiednim czasie na pewno się tym zajmę. Pewnie pod koniec roku. Wiem, że pociągają cię rajdy samochodowe. Może kolejne wyzwanie będzie z tym związane? - Rajdy to rzeczywiście moja pasja, ale interesuję się nimi dla przyjemności. Śledzę na bieżąco, co się dzieje, ale to bardzo droga dyscyplina. Na pewno wystartuję w Rajdzie Żubrów, jeszcze w październiku, choć traktuję to jedynie jako przygodę. W zimie będę za to chciał trochę podróżować po innych kontynentach, żeby poszukać optymalnych warunków do jazdy na długich i szerokich nartach. To jest właśnie kwintesencja narciarstwa pozatrasowego. Po wyprawie na K2 zostałeś ambasadorem Fundacji Sportowcy Dzieciom? Razem z uczniami ze Stanisławic biegaliście po krakowskich kopcach - Kościuszki i Piłsudskiego? Skąd taki pomysł? - Sam przeżyłem w dzieciństwie wiele przygód, mam znakomite wspomnienia, jak graliśmy w piłkę i jak biegaliśmy po podwórku. Dzisiaj czasy są inne, warunki mniej sprzyjające, bo widzę - choćby po młodszym bracie - jak można się dać pochłonąć elektronice i grom komputerowym. Widziałem nieraz, jak wiele traci, spędzając czas w domu. Dlatego chciałbym w ten sposób uświadamiać dzieci i młodzież, że naprawdę warto się ruszać i spędzać jak najwięcej czasu nie w domu przed komputerem, ale na powietrzu. To na koniec wróćmy jeszcze do rajdów. Miałeś przyjemność jeździć z Adamem Małyszem? - Znamy się dobrze, ale jeszcze z nim nie jeździłem. Wszystko przed nami! Rozmawiał Remigiusz Półtorak