Piesiewicz pod ostrzałem, prezes związku odsłania kulisy. "Gruba sprawa"
- Cała ta sytuacja była nie w porządku. Owszem, jakoś tydzień wcześniej rozmawiałem z prezesem Piesiewiczem i powiedział mi takie słowa: "zobaczysz, w środę będzie ważna sprawa. Oglądajcie w telewizji, będzie ważna sprawa". Okazało się, że to ważna sprawa, ale i trochę "gruba". 4 listopada będzie posiedzenie prezydium, na które pan prezes ma przybyć z wyjaśnieniami - mówi w rozmowie z Interią Tomasz Kwiecień, członek zarządu PKOl-u i prezes Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego.

Artur Gac, Interia: Kilka dni temu w Erywaniu został pan wybrany na członka prezydium Zgromadzenia Ogólnego Europejskiej Konfederacji Strzeleckiej. Decyzja dla pana spodziewana, czy zaskakująca?
Tomasz Kwiecień: - Zaskakująca nie. A czy bardzo spodziewana? Można było na to liczyć, bo koledzy z innych federacji, chociażby Ukraińcy i Słowacy zgłaszali taką ewentualność.
Zdobył pan 52 głosy na ile możliwych?
- Na 92 głosy. Z tym, że na kandydatów można było oddać tylko określoną liczbę głosów, więc powiedziałbym, że uzyskałem dużą przewagę. Kadencja będzie trwała cztery lata.
Bodzie pana fakt, że funkcja prezydenta europejskiej central ponownie zostaje powierzona Rosjaninowi, Alexandrowi Ratnerowi?
- Z jednej strony, z takiego tytułu, że jest z pochodzenia i narodowości Rosjaninem, to trochę niewygodne. A z drugiej strony, ze swojej działalności w poprzednich latach ma tak niewiele wspólnego ze źle kojarzącą się Rosją. Można powiedzieć, że to obywatel świata, mający paszport i niemiecki, i cypryjski, a także pracował w Hiszpanii, przygotowując ekipę do igrzysk. Z kolei mieszka w Szwajcarii. Tak więc trudno powiedzieć, że jak magnaci rosyjscy, jest związany z jakimiś wpływami.
Nie powie pan, że stoją za nim potężne wpływy Kremla i pieniądze rosyjskie?
- Wpływy nie, a czy pieniądze rosyjskie, to trudno powiedzieć, bo sponsorzy są różni. Wiem, że firmy zarejestrowane są w Wielkiej Brytanii czy na Cyprze, ale kto jest ich właścicielem? To jest już trochę mniej jasne.
Czyli trochę pytań, bez jasnym odpowiedzi, pozostaje?
- No trochę pozostaje, ale cóż? Tak Europa chciała.
Miał mocną konkurentkę?
- Kontrkandydatką była Anna-Karoliina Nissinen z Finlandii. W poprzedniej kadencji z federacją z tego kraju miał sprawę sądową, którą wygrał. A co się teraz okazało? Ta kandydatka tak na dobrą sprawę nie miała argumentów. Padło do niej kilka pytań z sali, na które nie była w stanie wykazać się wiedzą i umiejętnościami, iż czymś kierowała i ma jakieś doświadczenie. Co było równie istotne, na czas kongresu nie miała żadnego pomysłu na finansowanie.
Sprawa Ratnera z Finlandią zaczęła się w lipcu 2023 roku, gdy tamtejsza federacja wnioskowała o tajne głosowanie w sprawie przewodniczącego Europejskiej Konfederacji Strzeleckiej?
- Bardziej już chodziło o coś innego. Otóż prezydent Międzynarodowej Federacji Strzelectwa Sportowego (Luciano Rossi - przyp.), który jest Włochem, po wygranej w wyborach z Rosjaninem Władimirem Lisinem, oskarżył Ratnera, ówczesnego sekretarza generalnego ISSF, że nie przekazał obowiązków i dokumentów nowemu sekretarzowi. I właśnie te działania prezydenta Rossiego wsparła fińska federacja. To okazało się nieprawdą, bo nowy sekretarz pokwitował te wszystkie dokumenty i obowiązki. Ratner, broniąc swojego dobrego imienia, obie organizacje podał do sądu w Niemczech i wygrał. I tak sprawa stała się jeszcze ostrzejszą drzazgą.
Z kolei w Polsce znów gorąco zrobiło się wokół Polskiego Komitetu Olimpijskiego, po tym jak prezes Radosław Piesiewicz ogłosił sponsora generalnego, którym została firma zondacrypto. Od razu ustalmy, bo widzę pana imię i nazwisko na kilkunastoosobowej liście sygnatariuszy listu otwartego, czy pan świadomie się podpisał? Pytam, bo były prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Henryk Olszewski zareagował oburzeniem i zanegował, że nie ma nic wspólnego z dokumentem.
- Tak, wykonałem ten krok w pełni świadomie. Nie dlatego, żebym był przeciwko firmie zondacrypto, jako takiej z rynku kryptowalut. Jednak chciałbym wiedzieć, dlaczego dzieje się to w taki, a nie inny sposób. W dodatku w Monako, a nie w Polsce, bo pan prezes sponsora generalnego boi się przyjechać do ojczyzny. A co to znaczy, że boi się przyjechać do Polski? Czytam, że ma postawione zarzuty i stąd jego strach. Jeśli tak, to mam wątpliwości, czy to dobrze służy PKOl-owi. I chciałbym tylko wyjaśnień od prezesa Piesiewicza, dlaczego stało się tak, że jednoosobowo zdecydował i podpisał umowę. Przecież na tej liście są także główni wiceprezesi komitetu, jak chociażby Marian Kmita. A według mojej wiedzy podpisał się także Henryk Olszewski, lecz teraz podobno się wycofuje. A jeśli tak, to również do niego są pytania. Natomiast, żeby wrócić do mojego stanowiska w tym temacie, moja niewiedza spowodowała tę reakcję. Nasze przesłanie jest takie: "prosimy cię, prezesie Radku, zwołaj zarząd lub chociaż prezydium i powiedz, kto jest szefem tej firmy, dlaczego z nim, dlaczego w takiej formie i jeszcze co z tego będzie miał PKOl lub co musi dać PKOl".
Takich decyzji prezes nie może podejmować jednoosobowo. Prezes twierdzi, iż jest powiedziane, że między posiedzeniami zarządu, PKOl-em zarządza prezes. Tak, zarządza, ale tego typu decyzje nie dzieją się z automatu, że jeden człowiek zmienia nazwę centrum lub jednoosobowo podpisuje umowę ze sponsorem, gdy w statucie jest wprost zapisane, że muszą być dwie osoby.
Czy odpowiedź na wasze pismo już nastąpiła?
- Odpowiedź jest taka, że 4 listopada będzie posiedzenie prezydium, na które pan prezes ma przybyć z wyjaśnieniami.
Czy naprawdę było tak, że wszelkie informacje w tej sprawie, w tym pan jako członek zarządu PKOl, poznaliście dopiero w momencie, gdy ruszyła transmisja konferencji prasowej z Monako i zaczęły być ogłaszane kolejne punkty programu?
- Dokładnie tak. Nikt tego nie wiedział. Cała ta sytuacja była nie w porządku. Owszem, jakoś tydzień wcześniej rozmawiałem z prezesem Piesiewiczem i powiedział mi takie słowa: "zobaczysz, w środę będzie ważna sprawa. Oglądajcie w telewizji, będzie ważna sprawa". Okazało się, że to ważna sprawa, ale i trochę "gruba".
W piśmie powołujecie się na odpowiednie artykuły i punkty. Statut w tej sprawie absolutnie literalnie rozstrzyga, że tego typu decyzje, związane z pozyskaniem sponsora generalnego, wprowadzeniem tzw. tokena Team PL oraz zmianą nazwy Centrum Olimpijskiego na "Zondacrypto Centrum Olimpijskie", powinny zapadać w innym schemacie?
- Ależ naturalnie, takich decyzji prezes nie może podejmować jednoosobowo. Prezes twierdzi, iż jest powiedziane, że między posiedzeniami zarządu, PKOl-em zarządza prezes. Tak, zarządza, ale tego typu decyzje nie dzieją się z automatu, że jeden człowiek zmienia nazwę centrum lub jednoosobowo podpisuje umowę ze sponsorem, gdy w statucie jest wprost zapisane, że muszą być dwie osoby. To znaczy prezes i sekretarz, prezes i wiceprezes lub wiceprezes i sekretarz. A tu prezes Radek podpisał się jednoosobowo.
A dlaczego w Monako?
- To już w ogóle jest dziwne. Firma jest zarejestrowana w Estonii, więc do ogłoszenia nie doszło ani w siedzibie firmy, ani w siedzibie PKOl w Warszawie, tylko w Monako. Dlatego, że pan prezes giełdy przebywa w tym kraju i tam chce pozostać.
Prezes Piesiewicz na tą okoliczność udzielił kilku wywiadów. Czy jakieś słowa lub sformułowanie szczególnie przykuło pana uwagę?
- Właśnie to, iż stwierdził, że on ma do tego prawo, bo między posiedzeniami zarządu decyduje sam. Do kierowania biurem i bieżącego zarządzania jak najbardziej ma prawo, ale do podpisywania umów musi być chociażby dwuosobowa reprezentacja. A już nie mówię o takiej "grubej sprawie", jak strategiczny partner i sponsor komitetu olimpijskiego. Taka sprawa powinna być przedstawiona minimum prezydium PKOl-u.
Dla podkreślenia rangi dwukrotnie użył pan zwrotu "gruba sprawa". Mówi pan, że 4 listopada odbędzie posiedzenie prezydium. Co w momencie, gdy z waszego punktu widzenia, czyli sygnatariuszy tego pisma, wytłumaczenie prezesa Piesiewicza nie będzie satysfakcjonujące?
- Na dzisiaj trudno mi powiedzieć. Być może, że wystąpienie prezesa okaże się satysfakcjonujące w jakimś zakresie. Być może wyjaśni wszystko, dlaczego tak a nie inaczej. Może były jakieś uwarunkowania, nieznane nikomu, poza prezesem. Zobaczymy we wtorek po południu.
Gdybyście poczuli rozczarowanie tłumaczeniem prezesa, macie wolę i ewentualne narzędzia, aby próbować doprowadzić do unieważnienia umowy z zondacrypto?
- Samo prezydium nie. W takiej sprawie musiałoby odbyć się posiedzenie zarządu, który mógłby na przykład zwołać Walne Zgromadzenie PKOl-u. Jednak na tę chwilę trudno o czymkolwiek takim mówić, bo nie wiemy, co stanie się we wtorek. Co prezes powie i zrobi.
Zakulisowo rozmawiacie nawet o takim krańcowym wariancie?
- Panie redaktorze, zakulisowo to ja nie chcę zagłębiać się w szczegóły rozmów. Zobaczymy, poczekajmy do wtorku, to już raptem chwila.
Poza panem, podpisanych jest także czternastu działaczy.
- Tak, jest nas piętnaście osób, zakładając że Henryk Olszewski się wycofał. Chociaż nie wiem, bo jego podpis na pewno widniał w pierwszej wersji pisma. Być może wykonał ruch wsteczny, tego nie byłem w stanie zweryfikować, bo nie miałem na to czasu. Proszę spojrzeć, widnieją mocne nazwiska znanych olimpijczyków, medalistów. Ta liczba nazwisk też o czymś świadczy. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, że to tak poszło, czyli do końca było ukrywane. A przecież można było wcześniej poinformować i przeprowadzić dyskusję, a tego zupełnie zabrakło.
Rozmawiał Artur Gac, Interia














