"Zostań w domu! Nie idź do pracy. Tak nas poprzesz i będziesz przeciwko wojnie. Bo jak każdego dnia idziesz do pracy, pomagasz produkować amunicję dla swojej armii. I wystrzeliwać w nas rakiety. I zabijać nas, swoich, jak nas nazywacie, braci i siostry". Wojna w Ukrainie. Propaganda Putina jest jak choroba Tę odezwę Władimir Kliczko nagrał dla Rosjan. Jako mistrz świat wszechwag był popularny także w kraju dzisiejszego agresora. Razem ze starszym bratem Witalijem, merem Kijowa, nie mają jednak specjalnych złudzeń. Apele nie powtrzymają chorej agresji Kremla i Władimira Putina. Badania wskazują, że 70 proc Rosjan popiera napaść na Ukrainę. Urodzeni i wychowani w ZSRR Kliczkowie wiedzą, jak odurzająca potrafi być sowiecka propaganda. Działa niczym zakaźna choroba, zatruwając ludzkie serca i mózgi. Zetknęli się z nią jako dzieci, choćby po wybuchu elektrowni w Czarnobylu w 1986 roku. Ich ojciec, generał major lotnictwa ZSRR Władimir Rodionowicz Kliczko zarządzał śmigłowcami w akcji ratunkowej po katastrofie elektrowni atomowej. Znał skalę zagrożenia. 10-letniego Wołodię wysłał nad Morze Azowskie. 14-letni Witia został w Kijowie ze względu na szkołę. Wziął wtedy udział w pochodzie pierwszomajowym. Urządzono go 100 km od Czarnobyla, żeby udowodnić, że informacje o katastrofie to kłamstwo wymyślone na Zachodzie. Ojciec pięściarzy zmarł na raka w Kijowie w 2011 roku. W skutek choroby popromiennej. Sowiecki cyrk z pochodem Witalij wspomina jako dowód na skalę zakłamania ZSRR i czasów jego dzieciństwa. Tak jak propaganda sowiecka zrobiła kiedyś wodę z mózgu nastoletniemu Witalijowi, tak teraz robi milionom ludzi w Rosji. Kliczkowie nazywają Putina chorym człowiekiem, owładniętym absurdalną rządzą odtworzenia sowieckiego imperium. Obaj są w Kijowie od początku wojny. Status celebrytów wykorzystują dla wsparcia rodaków - ofiar tragicznej w skutkach napaści Rosji. Witalij próbował rozmawiać ze swoimi rosyjskimi przyjaciółmi, sportowcami. Chciał ich namówić do protestu przeciw wojnie. Bali się. Bali się Putina. Bali się, więc siedzą cicho, choć są mistrzami dyscyplin wymagających odwagi. I jak większość Rosjan widzą tę wojnę z jakiejś niepojętej dla innych perspektywy. Wojna w Ukrainie. Kliczko: - Polityka jak MMA Witalij jest merem Kijowa od czerwca 2014 roku. Partię UDAR (Ukraiński Demokratyczny Alians na rzecz Reform) założył cztery lata wcześniej. Startował w wyborach na mera cztery razy. Dwukrotnie przegrał. Na przełomie 2013 i 2014 roku wziął udział w protestach na Ukrainie przeciw prezydentowi Wikrotowi Janukowyczowi, agentowi Moskwy, który nie chciał podpisać umowy o stowarzyszeniu kraju z Unią Europejską. Zaczął się "Euromajdan" brutalnie tłumiony przez jednostki specjalne "Berkut", co kosztowało życie setki demonstrujących. Rada Najwyższa odsunęła Janukowycza od władzy, po czym uciekł do Rosji. Witalij zadeklarował wtedy start w przyspieszonych wyborach prezydenckich. Skończyło się na tym, że poparł kandydaturę Petra Poroszenki. Sam wygrał wybory w stolicy. By tworzyć miasto nowoczesne i piękne. Dziś patrzy na rosyjskie bomby obracające w proch jego marzenie. Postarzał się, wygląda na zmęczonego, skrajnie niedospanego, ale krew się w nim gotuje. Twierdzi, że Ukraina odeprze napaść. Dla swoich dzieci, dla krajów bałtyckich, dla Polski i Europy. Przypomina nam, że jeśli Putin sięga po Ukrainę, to nie cofnie się przed agresją na kraje podległe kiedyś ZSRR. Nalega, by państwa NATO wysłały do Ukrainy jak najwięcej broni, a ich politycy ostatecznie zerwali z obłudą i zaprzestali handlu z Putinem. Z obecnym prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim nie było po drodze merowi Kijowa. Kliczko uważa, że polityka nie przypomina jego ukochanego boksu. Raczej MMA. - Wszystko jest dozwolone: ciosy z tyłu, kopniaki, walka bez skrupułów - wylicza. Zełenski, już jako prezydent Ukrainy, robił co mógł, by Witalij nie wygrał wyborów na mera po raz drugi. Nie udało się. Kariera Kliczki w polityce budziła wątpliwości, ze względu na wsparcie, które przyjmował od oligarchów, związki z nacjonalistami lub politykami podejrzewanymi o korupcję. UDAR to po ukraińsku i rosyjsku cios. Kliczko chce wymierzyć go wszystkim, którzy stoją za pozostawieniem kraju w strefie wpływów sowieckich. Dziś - w obliczu napaści Rosji - mer Kijowa i prezydent kraju muszą współdziałać. Nie zostali przyjaciółmi, ale wspierają jeden drugiego. Wojna w Ukrainie. Władymir leci bronić ojczyzny. I starszego brata Witalija nazywają "bodyguardem Kijowa". Ukraińskiego nauczył się niedawno, ale stolicę zna dobrze. Jako nastolatek oprowadzał po mieście zagraniczne wycieczki. Jeszcze podczas sportowej kariery Witalij wsparł Wiktora Juszczenkę i Julię Tymoszenko, liderów buntu przeciwko rosyjskim wpływom na Ukrainie. W 2004 r. stanął po stronie pomarańczowej rewolucji. Chce zrobić co można, by jego ojczyzna znalazła się kiedyś Unii Europejskiej. Władimir Kliczko przybył do Kijowa ze Stanów Zjednoczonych. Na stałe mieszka na Florydzie. Jak tysiące innych Ukraińców wrócił, by bronić ojczyzny. O życiu w Los Angeles marzył od dawna. Zagrał w Hollywood, związał się z amerykańską aktorką, a potem z nią rozstał. Wychowuje ich dziecko. Stoczył w USA kilka walk. Boksował dłużej i więcej niż Witalij. Z 69 pojedynków przegrał pięć, z czego dwa ostatnie z Tysonem Furym i Anthonym Joshuą, gdy miał już 40 lat. Po agresji Rosji wrócił wesprzeć starszego brata w chwili życiowej próby. Witalij opiekował się nim w dzieciństwie, był w jego narożniku podczas najcięższych walk na zawodowym ringu. Byli nierozłączni i tak pozostało do dzisiaj. W najważniejszej walce dla nich obu. Nigdy się ze sobą nie bili, choć dostaliby za taki pojedynek nieziemskie honorarium, w czasach, gdy przez ponad dekadę królowali w wadze ciężkiej. Matka kazała im przysiąc, że nie podniosą pięści przeciwko sobie. Nie oglądała ich walk nawet w telewizji. W ekran, z wyciszonym głosem, patrzył ojciec. Mama modliła się w innym pokoju. Za zarobione w ringu setki milionów dolarów mogli żyć dostatnio w dowolnie wybranym przez siebie zakątku świata. Niemcy Witalij nazywa swoją drugą ojczyzną. Tam Kliczkowie stoczyli swoje najważniejsze walki i zrobili majątek. Mer Kijowa przegrał zaledwie dwa razy i to ze względu na kontuzje. Wygrał 45 walk, z czego aż 41 przez nokaut. Bracia nie byli zabijakami, ale pięści mają ze stali. Dziś okazuje się, że nie tylko pięści. Wojna w Ukrainie. Kliczkowie poznają Polskę Starszy Kliczko wymyślił dla siebie karierę polityczną z zazdrości, którą budziła w nim Polska. Po upadku ZSRR oba kraje startowały z porównywalnego poziomu (Ukraina uzyskała niepodległość dwa lata później w 1991 roku). W 2020 roku PKB Polski sięgnęło 600 mld dolarów, podczas gdy Ukrainy ledwo przekroczyło 150 mld. Dużo jest do roboty. Kliczkowie nieźle znają Polskę. Mer Kijowa odwiedził ją po raz pierwszy w 1988 roku, czyli niedługo przed Okrągłym Stołem. Pojechał w ramach wymiany z polskimi kick bokserami. Karate i kick boxing był fascynacją ZSRR w latach 80-tych ze względu na filmy z Bruce’em Lee, czy Jeanem-Claude Van Damme’em. Witalij zaczynał ćwiczyć sztuki walki mając 12 lat. Do szkoły przyszedł trener i wszyscy chłopcy z jego klasy się zgłosili. Witia był chudy, wysoki, więc trener go zniechęcał do walki. Zalecał pływanie. Ale starszy Kliczko nie dał się zbić z tropu, a potem wciągnął młodszego brata. Polscy kick bokserzy zrobili na nich wrażenie, gdy przybyli do Kijowa z trenerem Andrzejem Palaczem. Prezentacja na stadionie Dynama była wspaniała. Palacz załatwił Witalijowi Kliczce wyjazd do Wrocławia. Tam 17-latek walczył z Przemysławem Saletą i przegrał. Polak twierdzi, że przez nokaut. Kliczko tego nie pamięta. Saleta jest starszy, był już wtedy mistrzem. Młodszy z braci Władimir uważany był za większy talent. Mer Kijowa widzi w nim nawet kandydata na pięściarza wszech czasów. Był mistrzem olimpijskim w Atlancie w 1996 roku. Witalij zakończył amatorską karierę po aferze dopingowej. Twierdzi, że lekarz, który mu pomagał, pokpił sprawę. Zdyskwalifikowano go i wyrzucono z kadry. Został zawodowcem. Wojna w Ukrainie. 300 dolarów za zwycięstwo w Polsce Po obaleniu komunizmu Witalij bywał z kolegami w Warszawie. Dwa tygodnie pracowali i wracali do Kijowa. Mieszkali w hotelu przy AWF lub w akademikach. Na kupie. Świat stawał przed nimi otworem. Widzieli zmiany zachodzące w Polsce. Takich samych chcieli dla Ukrainy. Mer Kijowa twierdzi, że gdy kraj stanie na nogi pod względem ekonomicznym, będzie miał szansę na odzyskanie Krymu i ziem utraconych podczas rosyjskiej agresji na Donbas w 2014 roku. Ludzie mieszkający tam wybiorą normalność, czyli Ukrainę. W 1995 roku Władimir Kliczko walczył w barwach Gwardii Warszawa w polskiej lidze. Trener Paweł Skrzecz wspomina, że uczciwie zarabiał pieniądze. Obaj bracia harowali więcej niż ich polscy koledzy i rywale. Także w soboty, niedziele i święta. Każdy dolar był dla nich cenny. Młodszy z braci zarabiał 300 dolarów za walkę w Gwardii. Jeśli wygrał. Ale zawsze wygrywał. Wszystkie swoje zwycięstwa w ringu Kliczkowie oddaliby dziś za to najważniejsze. Stali się symbolem konfliktu, którego tak bardzo nie chcieli. Witalij miał budować Kijów, dziś musi patrzeć jak wali się w gruzy. Kliczkowie zapowiadają jednak, że będą walczyć aż ostatni rosyjski żołnierz opuści granice Ukrainy. Dziękują Polsce. Jeszcze raz ich nie zawiodła. Jeszcze raz przekonali się, że ich zachwyt Wrocławiem, Warszawą, Krakowem to nie tylko kwestia budynków, placów, parków, sklepów i tęsknoty za lepszym bytem. - Dzięki, że byliście i jesteście z nami. Nigdy bardziej tego nie potrzebowaliśmy niż właśnie w tej chwili - zwraca się Witalij do Polaków. Przeżyli głęboko ludobójstwo w Buczy, choć mer Kijowa podkreśla, że inne ukraińskie miasta dotknęło podobne barbarzyństwo. Kliczkowie na co dzień stykają się z bólem matek, ojców i dzieci. Widzą jednak, że z tego cierpienia rodzi się siła. Siła narodu, z którego nigdy dotąd nie byli tak dumni. Dariusz Wołowski ZOBACZ TEŻ: Kliczko w ciężkim szoku. Ważne słowa do wszystkich Polaków Wstrząsające sceny z Buczy. Kliczko: - To jest ludobójstwo Kliczko nie ustaje w walce. Wstrząsa sumieniem przywódców świata