Na negocjacje prezesów z zawodnikami niezmiennie największy wpływ mają czynniki ludzkie. Nie jest przypadkowe to, co twierdzi jeden z najsłynniejszych i najbardziej skutecznych dyrektorów sportowych na świecie Ramon "Monchi". Hiszpan doskonale wie, że znaczenie w takich rozmowach ma wszystko: najmniejsze niuanse życia codziennego, od koloru oferowanego piłkarzowi samochodu, po relacje z jego przyjaciółmi i rodziną. Zazwyczaj najważniejszą osobą dla piłkarza, którego klub próbuje pozyskać, jest jego żona. Zadbanie o jej dobre zdanie o klubie i miejscu, w którym ma występować jej mąż, może okazać się kluczowe. Małżonki nie raz wpływały na swoich wybranków, przekonywały ich do zmiany barw klubowych, lub odwrotnie, do pozostania lojalnym pracodawcy. - Uzgodnienie kontraktu z żoną piłkarza, jest nawet ważniejsze niż z nim samym. To one najczęściej maja ostatnie zdanie. Straciłem Zinedine'a Zidane'a i kilku innych wielkich graczy tylko dlatego, że nie mogłem znaleźć wspólnego języka z ich żonami - twierdzi Luciano Moggi z Juventusu. Jednym z najgłośniejszych przykładów ostatnich lat, jest Mauro Icardi i jego żona-agentka Wanda Nara. Skandale z udziałem tej pary, ale głównie ze strony kobiety, wpłynęły na decyzję o przejściu Icardiego do Paris Saint-Germain. Historia uczy jednak, że najbardziej pikantne historie, wychodzą na jaw dopiero po kilku latach. Nietypowa prośba Romana Abramowicza Jednym z najgłośniejszych przykładów ingerencji żony w losy zawodnika, jest transfer Andrija Szewczenki z AC Milan do Chelsea FC. Roman Abramowicz marzył o pozyskaniu ukraińskiego gwiazdora, od kiedy tylko przejął pieczę nad londyńskim klubem. Wiele lat zabierał się za transfer na różne sposoby, ale nic z tego nie wychodziło. Latem 2003 roku doszło do spotkania Abramowicza z Szewczenką w hotelu "Four Seasons" w Mediolanie. - Od razu zapytał, czy chcę dołączyć do Chelsea. Odpowiedziałem, że jestem szczęśliwy w Mediolanie. Rozmawialiśmy może z pięć minut, to było wszystko - streścił tamtą rozmowę Szewczenko. Rok później Abramowicz i Peter Kenyon (dyrektor klubu Chelsea), rozpoczęli negocjacje z Andreą Gallianim w sprawie Szewczenki, ale ten po raz kolejny im odmówił. W 2005 plotki o coraz lepszych kontaktach rosyjskiego miliardera i ukraińskiego snajpera pojawiały się w mediach co chwilę. Wciąż brakowało czegoś, co ostatecznie mogłoby przekonać "Szewę" do przeprowadzki. Abramowicz czuł, że potrzebne jest coś jeszcze, aby przekonać Szewczenkę. Abramowicz przypuścił jeszcze jeden "atak", tym razem na żonę Szewczenki, amerykańską modelkę Kristen Pazik. Piłkarz i modelka poznali się na pokazie mody u Giorgio Armaniego w 2002 roku, dwa lata później pobrali się w Waszyngtonie. Ich pierwsze dziecko urodziło się jeszcze tego samego roku. To nie Abramowicz delikatnie "podchodził" modelkę - poprosił o zaprzyjaźnienie się z nią... swoją ówczesną żonę, Irinę Malandinę. Kobiety poznały się w 2005 roku przed Bożym Narodzeniem, Irina oprowadziła wtedy Kristen po Londynie i opowiedziała jej o wszystkich zaletach stolicy Anglii. Obiecała też pomoc w prowadzeniu dalszej kariery modelki. Andrij Szewczenko pod pantoflem To wystarczyło, przez kolejnych sześć miesięcy Kristen przekonywała męża na przenosiny z Mediolanu do Londynu. Dziennikarze i kibice domyślali się o działaniach żony Szewczenki. Nie podobało się to w kręgach AC Milan, doszło nawet do tego, że Kristen poruszała się po Mediolanie tylko z prywatną ochroną. Kibice wykrzykiwali w jej kierunku różnego typu obelgi, zarzucając jej chęć osłabienia ich ukochanego klubu. Było już za późno, by temu zaradzić. Szewczenko zmienił swój stosunek do transferu i zgodził się na Londyn. Ukrainiec znalazł sobie na to nawet całkiem sensowne dla mediów i kibiców wytłumaczenie. Jako powód podał... chęć lepszej komunikacji z członkami rodziny. "Ja nie mówię po angielsku, a moja żona nie zna ukraińskiego. Jedynym językiem, w jakim rozmawiamy, jest włoski. W Londynie ja i mój syn nauczymy się angielskiego, to przyczyni się do lepszej komunikacji w naszej rodzinie" - twierdził wówczas Szewczenko. Nie obyło się bez komentarzy na temat postępowania Szewczenki ze strony wpływowych osób z kręgów mediolańskiej piłki nożnej. Silvio Berlusconi, ówczesny właściciel, wściekle nazwał swojego byłego podopiecznego pantoflarzem. "Prawdziwy mężczyzna by tego nie zrobił. W domu to ja jestem szefem, podejmuje ważne decyzje. Dla niego najważniejsze jest spełnianie kaprysów jego żony. Biegnie na jej rozkaz jak posłuszny piesek" - powiedział były premier Włoch. Już znacznie później opinię Szewczenki, jako faceta żyjącego pod pantoflem żony potwierdził Jose Mourinho, ówczesny trener "The Blues", który stwierdził "Nie musisz pytać o cokolwiek Szewczenki, możesz od razu zapytać jego żony, ona decyduje o wszystkim" dodał oliwy do ognia "The Special One". David Beckham za oceanem to efekt tęsknoty "Spice Girl" za dawną sławą Każdy zna historię wschodzącej gwiazdy Manchesteru United, która poznała piosenkarkę jednego z najpopularniejszych zespołów muzycznych na świecie. David Beckham już przed tym, jak zaczął spotykać się z Victorią Adams, był popularny. W duecie bili jednak wszelkie rekordy, co nie do końca pasowało do filozofii Alexa Fergusona w "Czerwonych Diabłach". To było na rękę Florentino Perezowi z Realu Madryt, który chętnie widział u siebie Beckhama i jego kobietę. Kilka lat później Beckham ogłosił, że odchodzi za ocean, do Major League Soccer. Nie ukrywał, że powodem nie był poziom tamtejszej ligi. Wyjechał, by rozwinąć inne strefy własnej kariery, ale przede wszystkim by reaktywować karierę żony. Victoria straciła popularność po rozpadzie "Spice Girls", a romans z Beckhamem wzniecił ogień i zainteresowanie jej osobą na kilka lat. Ten efekt jednak przestał działać i szukała ona sposobu, by wrócić do gry w show-biznesie. Sposobem na to miało być projektowanie mody, ale wychodziło jej to przeciętnie. Miała najlepsze lata za sobą i nic do stracenia. Namówiła więc męża na przenosiny do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaczęła promować swoją markę odzieżową. Tam osiągnęła upragniony sukces, była zapraszana na wszystkie wydarzenia modowe, wypromowała markę, która zarobiła dla niej dziesiątki milionów dolarów. "Chciałbym zatrzymać Zinedine'a Zidane’a, ale to jego żona rządzi" Narodowość żony piłkarza, którego sprowadzasz, może mieć duże znaczenie. Wybranka świetnego niegdyś piłkarza Zinedine'a Zidane’a była Hiszpanką, i choć włoscy kibice ją uwielbiali, to w końcu "ukradła" im znakomitego gracza, przekonując go do przenosin na jej tereny. Veronique była wzorową gospodynią domową, do tego w wywiadach często mówiła, że "dla męża zrobiłaby wszystko". Prawda była jednak taka, że w Turynie przeszkadzały jej dosyć chłodne zimy i wilgotny klimat. Narzekała na przeziębienia dzieci i z roku na rok była coraz mniej zadowolona. Przedstawiciele klubu widzieli to, zaoferowali parze nawet dom poza miastem, w bajecznej scenerii. To nie wystarczyło "Przeprowadzka na przedmieścia nie zmieniła jej stosunku do Turynu. Nie wszystko jej się tu podobało" - pisał w swojej autobiografii Luciano Moggi. Po kilku latach zaczęła namawiać "Zizou" do przenosin, chętni na jego usługi znaleźliby się. Początkowo chodzić mogło o Real Betis, czy Atletico Madryt, później do gry włączyli się największy, Barcelona i Real Madryt. Właściciel koncernu Fiat i prezes Juventusu narzekał w wywiadzie, na tamtą patową sytuację "Chciałem zatrzymać Zidane'a, ale to jego żona rządziła. Nie mogę na to nic poradzić". Kiedy w 2000 roku konkretną ofertę przedstawił Real Madryt tylko Luciano Moggi stawiał opór. Wciąż miał on spory wpływ na Zidane'a, ale większy wpływ miał agent piłkarza Alain Migliaccio na jego żonę. Gdy tylko Zinedine wychodził na trening Migliaccio pojawiał się w jego domu i nakreślał wizję wspaniałej przyszłości pary w Hiszpanii. Ciepły madrycki klimat, cicha okolica, ale blisko centrum, francuskie liceum dla dzieci. W czerwcu Zidane powiedział w wywiadzie, że gdyby to zależało od niego, już byłby piłkarzem "Królewskich". Dwa tygodnie później "Stara Dama" sprzedała go za 75 milionów euro. Juve było względnie usatysfakcjonowane, za zarobione pieniądze kupili Liliana Thurama i Pavla Nedveda. Największe nauki z całej sytuacji wyciągnął jeszcze młody wówczas Filippo Inzaghi. Ówczesny napastnik Juventusu miał ponoć stwierdzić na bazie tej sytuacji, "Kiedy się ożenię, to moja kobieta będzie robić to, czego ja chcę". Graj tam, gdzie chcę, to przestanę rozbierać się przed obiektywem Nikt nie śmiałby nazwać Luisa Figo "pantoflem", ale i na niego, wybranka serca znalazła sposób. Latem 2005 roku wygasł kontrakt łączący Portugalczyka z Realem Madryt, w efekcie czego, Figo mógł zacząć grać w dowolnym miejscu na świecie. Figo otrzymał ofertę z Liverpoolu, do wyboru tego kierunku przekonywała go między innymi wizja trenera Rafy Beniteza. Drugą opcją był Inter Mediolan, do czego dużo bardziej skłaniała się jego żona, szwedzka modelka Helen Svedin. Nic dziwnego, Mediolan to w przeciwieństwie do Liverpoolu, jedna ze światowych stolic mody. Luis uwielbiał swoją żonę, gdy poznali się w Hiszpanii, nauczył się dla niej angielskiego by swobodnie się komunikować. Figo uchodził jednak za człowieka niezwykle upartego, ale Helene znała jego słaby punkt. Bardzo nie lubił widzieć jej w roznegliżowanych sesjach zdjęciowych. - Siedzieliśmy w restauracji na Florydzie i kłóciliśmy się o to, co zrobić. Argumentowałem, że to może być moja ostatnia szansa na zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Wtedy moja żona powiedziała, że jeśli przeprowadzimy się do Mediolanu, nigdy więcej nie zgodzi się na rozbieraną sesję do męskiego magazynu typu "Playboy" - opowiadał Figo w swojej autobiografii. Dał się przekonać i wybrał Inter. MR