Jakub Świerczok swego czasu był uważany za jednego z najbardziej obiecujących polskich napastników. Początki w Zagłębiu Lubin miał na tyle dobre, że jego usługami w 2018 roku zainteresował się bułgarski Łudogorec Razgrad. Tam również najlepszy miał początek, ale reszta przygody z tym klubem wybitna nie była. Świerczok w 2020 roku zdecydował się więc na powrót do Polski. Tym razem wybrał Piasta Gliwice i kolejny raz udowodnił, że na boiskach PKO Ekstraklasy może być zaliczany do grona gwiazd. Dobra forma w klubie z Gliwic zaowocowała transferem do Japonii. Usługi Polaka zapewniła sobie Nagoya Grampus. Czas spędzony w tym klubie z pewnością miał dwie twarze. Najpierw bardzo wysoką formą Świerczok zapracował na powołanie do reprezentacji Polski i występ na Euro 2021. Zaskakujący transfer Świerczoka To był jednak początek kłopotów. W grudniu 2021 roku napastnika oficjalnie zawieszono za stosowanie dopingu, co prawdopodobnie zamyka mu drogę do kadry. W związku z tym omijał kolejne mecze, oglądając występy kolegów z daleka. W lutym 2023 roku wrócił do naszego kraju i podpisał półroczną umowę z Zagłębiem Lubin. Tu jednak już furory nie zrobił. Działacze nie przedłużyli umowy ze Świerczokiem, a ten w lipcu stał się wolnym zawodnikiem. Kylian Mbappe pod ścianą. Jasne stanowisko prezesa Paris Saint-Germain ws. transferu Sytuację ponownie wykorzystali Japończycy. Tym razem jednak Polak będzie występował na drugim poziomie rozgrywkowym w "Kraju Kwitnącej Wiśni". Związał się bowiem umową z Omiyi Ardiya. To zespół, który bije się o utrzymanie w drugiej lidze japońskiej i jak na razie szanse na to są bardzo małe. Ardiya traci bowiem do bezpiecznego miejsca aż siedem punktów. Świerczok w Japonii dotychczas wystąpił łącznie w 21 meczach. Strzelił w nich 12 goli. Wszystkie te osiągnięcia udało mu się zdobyć na zdecydowanie wyższym poziomie niż ten, na którym będzie grał w najbliższym czasie.