- Artur, to skąd i jak leciałeś? Z Krakowa zdążyłbyś kabrioletem dojechać... - z przekąsem na portalu X zażartował mój kolega po fachu, zachodząc w głowę, jakim cudem tak krótka podróż zabrała mi aż tyle czasu. Opóźniony lot z Krakowa i wszystko się posypało. Przewoźnik na wysokości zadania Do stolicy Anglii miałem dotrzeć w niedzielę lotem łączonym, czyli innymi słowy - takim z przesiadką. Rozkład zakładał, że z Krakowa wylecę o godzinie 18:25, po czym na płycie lotniska w Warszawie zamelduję się o godz. 19:15. Następnie mając 1 godzinę i 5 minut przerwy spokojnie zdążę na kolejne zakupione wcześniej połączenie liniami tego samego przewoźnika. Czyli o godz. 20:20 zaczniemy start, by o godz. 22 dotrzeć na największe lotnisko w Europie, wspomniane Heathrow. Dramat Sabalenki, nie zagra na Wimbledonie. Zrezygnowała w ostatniej chwili Plan, niczym domek z kart, zaczął się sypać w stolicy Małopolski. Choć na początku, po pierwszym komunikacie o opóźnieniu, jeszcze tliła się nadzieja. Pani obsługująca stanowisko przekazała mi, iż istnieje możliwość, że lot z Warszawy także będzie nieco opóźniony. A to dawało szanse, że jeszcze nie wszystko stracone. Kolejne minuty jednak uciekały i prawdopodobieństwo malało, ale zostałem zachęcony, by mimo wszystko nie dokonywać zmian już w Krakowie. Niestety cud się nie zdarzył, choć nawet członek załogi pokładu jeszcze wlał w moje serce nadzieję. Stwierdził, że gdyby udało się przybyć w ostatniej chwili, to jest możliwość doprowadzenia na specjalnych warunkach do następnego samolotu. W końcu, na około kwadrans przed lądowaniem, kapitan załogi wymienił kilka lotów łączonych i przepraszając poinformował, iż ci wszyscy pasażerowie, w tym ja, nie będą mogli skorzystać z połączeń. Wobec czego powinni udać się do punktów, w których mogą zmienić plan dalszej podróży. Sabalenka już za burtą, ale co się wydarzyło u Gauff. Mecz zakończony po 64 minutach PLL LOT, bo konkretnie o liniach największego polskiego przewoźnika jest tutaj mowa, w moim przypadku podeszły do sprawy w należyty sposób. W pierwszej kolejności sprawdzono najbliższe warianty, bym mógł dostać się do Londynu, choć obie możliwe dopiero następnego dnia. Alternatywą znów było połączenie z przesiadką, przez Sztokholm, ale skoro moje problemy wyniknęły właśnie z takiej opcji, nie chciałem ryzykować "powtórki z rozrywki". Wobec tego wybrałem drugą propozycję, czyli bezpośredni lot z Okęcia. Ponadto otrzymałem to, co w takiej sytuacji winno być standardem (pytanie czy jest wszędzie i w każdych okolicznościach), a o co zawnioskowałem. Mam tutaj na myśli nocleg w hotelu ze śniadaniem oraz plik voucherów, jeden na obiadokolację, drugi na taksówkę do hotelu, trzeci na taksówkę powrotną, a czwarty na lunch w kolejnym dniu. Słaby układ pasów startowych, "pojemność" przestrzeni lotniczej... Problemy się mnożą Gdy w poniedziałek tuż przed południem wymeldowywałem się z hotelu, zamieniłem kilka słów z jedną z recepcjonistek. Dowiedziałem się, że tego samego dnia, co ja, zakwaterowanych przez różne linie lotnicze zostało tylko w tym jednym hotelu aż 60 pasażerów. - Pracuję tutaj od pół roku i przez pierwsze miesiące takie sytuacje się nie zdarzały. Natomiast w czerwcu jest to drugi, a chyba nawet trzeci tak masowy problem z lotami - uśmiechnęła się pracownica. Dodam, że również dwaj różni taksówkarze, z którymi odbyłem oba przejazdy, zgodnie przyznawali, że takie zdarzenia co jakiś czas mają miejsce. Jeden z nich wspominał, jak pewnego razu taksówki jednej z korporacji kursowały jedna za drugą drogami szybkiego ruchu, by porozwozić pasażerów do innych miast. Problemem było wtedy pełne obłożenie hoteli w stolicy z powodu dużego koncertu. Wybrałem się na lotnisko ze sporym wyprzedzeniem, uprzedzony, że już przy kontroli bezpieczeństwa z racji rozpoczętych wakacji może być mrowie ludzi. Zastosowałem się do rad pracowników lotniska, co pozwoliło mi bardzo sprawnie przejść wszystkie procedury. Gdy wydawało się, że tym razem wszystko idzie niczym z płatka i o godzinie 15 planowo rozpocznie się tak zwany boarding, wtem wyłonił się gorący komunikat o treści "opóźnienie lotu o 30 minut". Na tym niestety nie było koniec. Po dwóch kwadransach przesunięto wejście na pokład na godz. 15:50. Następnie na godzinę 16. I jeszcze kolejna "obsuwa", na 16:05. Uffff, wreszcie odetchnąłem, bo na szczęście to było ostatnie opóźnienie podczas tej trwającej dwa dni eskapady. Z racji niemal pełnego obłożenia samolotu jeszcze chwilę zajęło, nim wszyscy pasażerowie znaleźli się na swoich miejscach. W końcu o godz. 16:40 samolot zaczął powoli przemieszczać się po płycie lotniska, a kilka minut po godz. 18 lokalnego czasu lądował na zachodnim skraju Londynu. Znająca sprawę osoba poinformowała mnie, że tego typu zdarzenia są pokłosiem złożonego problemu, jak choćby ogromnego obłożenia lotnisk pasażerami. Już samo to, przy ograniczonej przepustowości portów lotniczych oraz brakach floty samolotowej, generuje tego rodzaju problemy, które na końcu uderzają w klientów. Przeciwności wymieniła więcej. - Dla przykładu lotnisko Okęcie ma słaby układ pasów startowych, krzyżują się, co znacząco zmniejsza liczbę operacji lotniczych. Do tego dochodzi brak samolotów na zamianę w razie usterki oraz braki kadrowe. Poza tym sporym problemem jest "pojemność" przestrzeni lotniczej, która jest podzielona na sektory i każdy sektor może pomieścić w danym momencie określoną liczbę samolotów. Dodatkowo do tej całej skomplikowanej układanki dochodzi jeszcze pogoda-burze, które trzeba omijać i to też wpływa na przepustowość przestrzeni. Oczywiście to powiedziane tak z grubsza, bo jest jeszcze sporo innych aspektów - przekazała mi dobrze poinformowana osoba. Pokonała Świątek, teraz spotkała ją przykra sytuacja. Musiała się wycofać z Wimbledonu Finalnie w poniedziałek późnym wieczorem zameldowałem się w mieście nad Tamizą, a już od dzisiaj rozpoczynam pracę z Wimbledonu. Ruszamy z wysokiego "c", bo tego dnia na kort wyjdą wszyscy polscy singliści, z najlepszą tenisistką świata Igą Świątek na czele. Artur Gac, Londyn