Mistrzyni Australian Open odpada z Wimbledonu. Przegrała ze 104. rakietą świata
Madison Keys ten sezon rozpoczęła w sposób wyborny. Amerykanka wygrała bowiem sensacyjnie Australian Open, a na swojej drodze pokonała Igę Świątek i Arynę Sabalenkę. Wydawało się, że Keys będzie bardzo groźna na Wimbledonie z racji na specyfikę swojej gry. Nic bardziej mylnego. Amerykanka poległa już w trzeciej rundzie z bardzo dobrą deblistką, ale przeciętną singlistką - Laurą Siegemund. Niemka wygrała 6:3, 6:3.

Madison Keys przez wiele lat była uważana za naprawdę spory talent. Tenisowi eksperci często właśnie tę Amerykankę wskazywali jako przyszłą gwiazdę ze względu na jej możliwości na kortach. Przez długi czas 30-latka nie była jednak w stanie spełnić pokładanych w niej oczekiwań. Występy w turniejach rangi Wielkiego Szlema bywały naprawdę dobre, ale brakowało kropki nad "i".
Wystarczy przypomnieć 2017 roku, gdy Keys zapewniła sobie prawo gry o tytuł w finale US Open przeciwko swojej rodaczce Sloane Stephens. Wówczas nieco starsza z Amerykanek okazała się bardzo wyraźnie lepsza. Na realizację marzeń Keys musiała poczekać aż do 2025 roku. Jej droga do tytułu w Australian Open jeszcze bardziej potęguje osiągnięcie, którego dokonała.
Madison Keys żegna się z Wimbledonem. Kolejna sensacja
Amerykanka w półfinale zmierzyła się bowiem z wówczas drugą w rankingu WTA Igą Świątek i Polkę pokonała po trzech setach, a w tym ostatnim decydował super tie-break, w którym Keys zachowała więcej chłodnej krwi i wygrała 10:8. W drugim secie zaś rozbiła Świątek 6:1. Cały ich mecz trwał aż 167 minut. W finale Keys pokonała Arynę Sabalenkę po równie zaciętym trzysetowym boju. Wydawało się, że podczas tegorocznego Wimbledonu Amerykanka znów będzie bardzo groźna.
Nic bardziej mylnego. Już w pierwszej rundzie mistrzyni Australian Open miała problemy z 58. zawodniczką świata Gabrielą Ruse, ostatecznie wygrała po bardzo zaciętym boju. W drugiej rundzie Keys bez problemów rozprawiła się z Olgą Danilović. Wydawało się, że podobnie powinno być w rundzie trzeciej z Laurą Siegemund. Niemka słynie ze swoich umiejętności deblowych, ale w singlu nigdy nie wiodło jej się tak dobrze, jakby tego pewnie chciała. Do tego roku najlepszym indywidualnym wynikiem w Wimbledonie była druga runda.
Rozegranie trzeciego meczu na londyńskiej trawie samo w sobie było już więc życiowym sukcesem w tym miejscu. Starcie z mistrzynią Australian Open dla Niemki nie wiązało się więc z żadną presją, ta była po stronie Amerykanki i widać było to na korcie. Mecz na korcie nr. 2 rozpoczął się od bardzo wyrównanej walki. W pierwszych trzech gemach panie zagrały łącznie 29 punktów. Przełamanie trafiło jednak na konto Niemki. Na nic się to zdało, bo Keys szybko odrobiła straty i doprowadziła do stanu 2:2. Od tego momentu pierwszy set zaczął układać się po myśli Siegemund, która wygrała cztery z pięciu następnych gemów i ostatecznie całego seta 6:3.
Na trzecim co do ważności korcie podniosło się więc oczekiwanie na kolejną niespodziankę. Druga partia rozpoczęła się w sposób wymarzony dla Keys, która już w pierwszym gemie przełamała rywalkę. Chwilę później nie potrafiła jednak obronić swojego podania. Drugi gem serwisowy Niemka wygrała, a chwilę później nie potrafiła tego zrobić Keys. Czas pokazał, że przełamanie na 3:1 okazało się kluczowe, bo już do końca tej partii odebrania podania nie obejrzeliśmy, co poskutkowało wygraną Niemki 6:3. Warto zwrócić uwagę na statystyki. Keys popełniła bowiem aż 31 niewymuszonych błędów, przy ledwie 16 uderzeniach kończących. Ryzyko zdecydowanie się Amerykance nie opłaciło.


