Dla pogrążonej w wojnie Ukrainie, po zeszłorocznym ataku wojsk Putina, każdy sukces na sportowej arenie ma dodatkowe znaczenie. Już następnego dnia po rosyjskiej agresji czołowa tenisistka świata Elina Switolina prosiła o wsparcie i pomoc "całego w pełni cywilizowanego świata". Później zaś podkreślała, że każdej nocy miała wtedy koszmary i budziła się z lękiem. Mimo, że mieszkała wtedy daleko od swojej rodzinnej Odessy, w której po ataku przebywała np. jej rodaczka Dajana Jastremska, kryjąca się z rodziną w podziemnym parkingu. Ukraińcy dopingowali Elinę Switolinę. Grała świetnie, aż do półfinału Dziś najwyżej notowane ukraińskie tenisistki nie podają ręki Rosjankom czy Białorusinkom, choć muszą z nimi grać. I liczą na sukcesy, którymi mogłyby wesprzeć swój kraj, wciąż pogrążony w wojnie. Dlatego tak istotny dla Ukrainy był niezwykły wimbledoński marsz Switoliny, świetnie prezentującej się w singlu. Dotarła do półfinału, tam uległa jednak Markécie Vondroušovej. I to Czeszka zagra w finale z Ons Jabeur. - Sądzę, że wojna uczyniła mnie silniejszą, a także wzmocniła mnie psychicznie. To znaczy w tej chwili, w warstwie mentalnej, nie traktuję trudnych sytuacji jak czegoś katastrofalnego. Są gorsze rzeczy w życiu. W związku z tym jestem po prostu spokojniejsza - mówiła Switolina w Londynie. Jedna z bohaterem Wimbledonu. "Wnosi radość tam, gdzie panuje rozpacz" Ludmyła Kiczenok rok temu była w półfinale Wimbledonu. Teraz też mogła wierzyć w sukces Tuż po jej przegranym spotkaniu z Vondroušovą, na korcie centralnym pojawiła się Ludmyła Kiczenok, która wspólnie z Chorwatem Mate Paviciem przystąpiła do finału rywalizacji par mieszanych. Pod względem prestiżu mikst ma zdecydowanie najmniejsze znaczenie, ale w obecnej sytuacji - dla Ukraińców też jest niezwykle istotny. Ludmyła Kiczenok, siostra bliźniaczka Nadii, która w grze podwójnej występowała z naszą Alicją Rosolską, miała prawo wiele sobie obiecywać po turnieju deblistek. Razem z Łotyszką Jeļeną Ostapenko były rozstawione z siódemką, rok temu dotarły do półfinałów Rolanda Garrosa i Wimbledonu, wygrały też duży turniej w Cincinnati. Tym razem jednak odpadły już po pierwszym starciu, z Brytyjkami: Harriet Dart i Heather Watson. Ludmyle Kiczenok został więc jeszcze mikst - tu występowała ze znakomitym chorwackim deblistą Mate Paviciem. A to trzykrotny triumfator Szlemów w deblu, dwukrotny do wczoraj w mikście, mistrz olimpijski z Tokio i do tego były lider rankingu deblistów. Nie było im łatwo - w drugiej rundzie stoczyli pasjonujący bój z... partnerem Pavicia z debla Nikolą Mekticiem oraz Bernardą Perą. Tu o awansie decydowała gra na przewagi w tie-breaku trzeciego seta: meczbola miała duet Mektić/Pera, ale wygrała ostatecznie para Pavić/Kiczenok. Finał miksta dla Ukrainy i Chorwacji. Niezwykły gość w boksie Pavicia W finale zaś, zaraz po porażce Switoliny, chorwacko-ukraiński duet ograł belgijsko/chińską parę Joran Vliegen/Yifan Xu 6:4, 6:7, 6:3. I po 127 minutach walki Kiczenok mogła cieszyć się ze swojego pierwszego wielkoszlemowego sukcesu. Para Pavić/Kiczenok mogła też liczyć na doping znakomitego piłkarza, który pojawił się w boksie Chorwata. Był to Ivan Perišić - 127-krotny reprezentant Chorwacji, dziś piłkarz Tottenhamu Hotspur, a w przeszłości m.in. kolega Roberta Lewandowskiego w Borussii Dortmund i Bayernie Monachium. Obaj pochodzą ze Splitu i to właśnie kwestia powrotu dwukrotnego medalisty mundialu do Hajduka jest w Chorwacji bardzo gorącym tematem. Podczas swojej przemowy Pavić zresztą nawiązał do tego faktu, zakończył ją słowami: "Ivan, już czas". I wywołał tym duże rozbawienie słynnego piłkarza.