26-letnia Katie Boulter miała swoje wielkie chwile na trwającym Wimbledonie w rywalizacji singlistek. Bardzo głośno o urodzonej w Leicester tenisistce, ze względów sportowych, zrobiło się po meczu poprzedniej rundy. Notowana obecnie na 89. miejscu w rankingu WTA zawodniczka pokonała Bułgarkę Wiktorię Tomową (99. WTA) 6:0, 3:6, 6:3. W spotkaniu nie brakowało emocji, choć początek w wykonaniu Boulter był niesamowity. W pierwszej partii zabrała niewiele niżej klasyfikowaną przeciwniczkę "do piekarni", gdzie "upiekła bajgla", (tak w tenisie określa się zwycięstwo w secie do zera - przyp.), ale później nastały większe emocje. Katie Boulter ściągnęła na widownię samą księżną, Kate Middleton Wcześniej jej nazwisko także mocno przewinęło się w mediach, ale z zupełnie innego powodu. Otóż zapowiadający protesty aktywiści z Just Stop Oil, mimo że ich akcja była przewidywana, wtargnęli na kort, rozrzucając konfetti. Najpierw na kocie numer 18 uczynili to podczas meczu Sho Shimabukuro z Grigorem Dimitrovem, a później zakłócili przebieg starcia Boulter z Australijką Darią Saville. Z dobrze usposobioną w Londynie Boulter, która jako jedyna reprezentantka kraju wśród kobiet awansowała do trzeciej rundy, Brytyjczycy wiązali spore nadzieje. Na tyle duże, że choć we wczorajszym starciu z Jeleną Rybakiną faworytka była znacząca, to liczyli, że jej ulubienica mocno postawi się Kazaszce, obrończyni tytułu. Zderzenie z rzeczywistością tej supergwiazdy, jak określił Boulter dziennikarz "Wales Online" (z uwagi na fakt, że poza sportem też także poniekąd celebrytką, jej chłopakiem jest Alex Di Minaur, a na pierwszy mecz turnieju z Saville ściągnęła sama księżna Walii, Kate Middleton), było jednak okrutne. O tym, że wydarzyło się coś niezwykle przykrego, poświadczył już wczoraj jeden z dziennikarzy, piszący dla angielskich mediów, który tyle co wrócił z kortu centralnego. - Kompletnie była bez szans, aż przykro się patrzyło. Wielki zawód dla publiczności, bo nie tego się spodziewali. Katie też była bardzo przygnębiona - przekazał. Zderzenie Boulter z Rybakiną. "The Guardian" używa ostrych słów I faktycznie, media na Wyspach Brytyjskich bardzo dosadnie określają to, co wydarzyło się wczoraj wieczorem. "Rybakina zdemolowała Boulter" - w tytule w mocne tony uderza "The Guardian". Mało tego, konfrontację obu tenisistek dziennikarz nazywa mismatchem, czyli... W terminologii sportowej jest to konfrontacja zawodników, którzy zupełnie nie przystają do siebie poziomem. To dość częste zjawisko w boksie, gdy jeden z rywali od razu jest skazany na ciężkie lanie. Pytanie brzmi tylko, że wytrwa do końcowego gongu, a może potwornie oberwie i starcie zakończy się przed czasem. W tenisie nie ma mowy o rzuceniu ręcznika, dlatego publiczność od początku do końca oglądała jednostronne starcie. "Jednym z największych wyzwań w grze przeciwko 24-latce jest nadążanie za jej potężnym serwisem i łatwością, z jaką może utrzymać serwis. Nacisk na Boulter był ogromny od samego początku" - napisał Tumaini Carayol. Posępne miny miejscowych fachowców brały się także z tego, że porażka 26-latki kończy zmagania reprezentantów Wielkiej Brytanii w tegorocznej edycji Wimbledonu. Redakcja znajduje jednak inny, dość duży pozytyw, w kontekście dalszej kariery urodziwej sportsmenki. "Mimo to Boulter może opuścić Wimbledon z podniesioną głową. To był dla niej zmieniający trajektorię sezon na kortach trawiastych, zdobyła swój pierwszy tytuł WTA w karierze w Nottingham i została Brytyjką numer 1" - podkreślono. Artur Gac, Wimbledon