Elina Switolina zawiesiła swoją karierę pod koniec marca zeszłego roku - przegrała w Miami z Heather Watson, będąc już w ciąży. Wtedy, ogłaszając swoją decyzję, jeszcze o tym nie informowała. Przeżywała za to rosyjską napaść na jej Ukrainę, zmagała się też z bólem pleców, który utrudniał jej grę. W efekcie wypadła z czołowej dziesiątki światowej listy, spadła na 20. pozycję. Dopiero w maju poinformowała, że razem z mężem, Gaëlem Monfilsem, spodziewają się dziecka, więc przerwa od sportu wydłuży się o wiele miesięcy. Elina Switolina wróciła po rocznej przerwie. Ogromny awans w kilkanaście tygodni! I tak się stało. W październiku urodziła w Monte Carlo córeczkę. 28-letnia zawodniczka wróciła na kort dopiero na początku kwietnia tego roku, z wyczyszczonym do zera rankingiem. Wszystkie punkty, które miała, zdążyły się bowiem po 52 tygodniach bezczynności wykasować. Switolina nie musiała jednak startować w turniejach ITF by powoli się przebijać wyżej - dostawała dzikie karty do prestiżowych zawodów. Choć w tym wszystkim, "na rozruch", były także małe zawody w Chiasso czy Oeiras. Początki były bardzo trudne, ale po sześciu tygodniach nastąpił przełom. W kluczowym momencie, tuż przed Rolandem Garrosem, Ukrainka wygrała bowiem turniej WTA 250 w Strasburgu, a w Paryżu poszła za ciosem i dotarła do ćwierćfinału. W Wimbledonie już jest w tym samym miejscu - dziś powalczy z Igą Świątek o półfinał. Co ciekawe, nawet wówczas, gdy była niemal na szczycie listy WTA, nie dotarła w tym samym sezonie do tego etapu Wielkiego Szlema w Paryżu i Londynie. To stało się po raz pierwszy. Ukrainka potrafiły ogrywać liderki. Zwłaszcza Angelique Kerber i Simonę Halep Czy Iga Świątek powinna obawiać się ukraińskiej tenisistki, z którą mierzyła się tylko raz, ale wtedy wygrała? Stało się to dwa lata temu na mączce w Rzymie - Iga w niezwykle efektowny sposób sięgnęła po swój pierwszy triumf na Foro Italico, w ćwierćfinale pewnie pokonała wyżej wtedy notowaną Switolinę. Polka była wówczas 15. zawodniczką świata, choć skalę jej talentu już wtedy oceniano bardzo wysoko. Nie była jednak liderką, jak teraz. To jest słabszy punkt Igi Świątek. Największe rywalki mają tu przewagę A Ukrainka z liderkami w przeszłości potrafiła grać. Jest jedną z nielicznych tenisistek, która w starciach z liderkami rankingu nie ma ujemnego bilansu - wygrała bowiem sześć spotkań i sześć przegrała. Zanim zaczęła wygrywać, trzykrotnie uległa Serenie Williams, "królowej kortów" z pierwszej połowy poprzedniej dekady. Zrewanżowała się jej dopiero podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro i wtedy zaczęła się kapitalna passa Switoliny w takich bojach. Trzykrotnie pokonała później w 2016 i 2017 roku Angelique Kerber, później dwukrotnie jej ofiarą stała się Simona Halep - w Singapurze jesienią 2017 roku oraz w finale w Rzymie następnej wiosny. Tę kapitalną passę przerwała dopiero Ashleigh Barty - akurat na Australijkę, gdy ta była liderką, Switolina sposobu znaleźć nie umiała. A to było dziwne, bo wcześniej ograła ją pięć razy w pięciu starciach, gdy tenisistka z Antypodów dopiero przebijała się na szczyt. Gdy już się na nim znalazła, pokonała Switolinę w 2019 roku w Shenzhen i dwukrotnie wiosną 2021 roku w Miami oraz Stuttgarcie. Czy ta statystyka może mieć jakiś wpływ na Igę Świątek? Pamiętajmy, że Belinda Bencic do niedzieli miała dodatni bilans spotkań z liderkami (4:3), na co głównie składały się trzy zwycięstwa z Naomi Osaką. Ze Świątek, jako liderką, zagrała po raz drugi i znów przegrała. Choć od triumfu dzieliła ją zaledwie jedna piłka... Początek meczu Świątek - Switolina - o godz. 14.30.