Codzienne podróżowanie na Wimbledon nie nastręcza wielu kłopotów. Piesza przechadzka z hotelu do stacji metra zajmuje góra osiem minut. Po chwili już można wejść do wagonów pociągu zielonej linii, która nazywa się "District Line". Trudno także o pomyłkę, bo choć londyńskie metro jest rozbudowane, bardzo dokładne oznaczenia do minimum ograniczają ryzyko pomyłki i pojechania w przeciwnym kierunku. Czas podróży zdecydowanie zależy od pory, czyli natężenia ruchu. Jeśli korzystamy w godzinach szczytu, wówczas w środku panuje dość duży ścisk, a dodatkowo także wydłuża się czas jazdy, oscylując w przedziale 20-25 minut. Niepokojący komunikat przy wejściu na stację metra. Nerwowo, ale tylko na chwilę Z kolei w porze takiej, jak dzisiaj, czyli przed godziną 12, było nieporównywalnie luźniej. Do tego znacznie szybszy czas jazdy, nieprzekraczający kwadransa. Podobnie jest w godzinach późnowieczornych, około 23, gdy wracamy do hotelu. Wówczas w wagonach jest, relatywnie, garstka podróżnych. Pewna powtarzalność, do której człowiek już zaczął się przyzwyczajać, niespodziewanie została przerwana właśnie dzisiaj w okolicach godziny 11:40. Gdy jedną nogą praktycznie przestępowałem już próg Earl’s Court, nagle z głośników rozniósł się poważnie brzmiący komunikat. "Prosimy o natychmiastowe opuszczenie stacji. Musisz postępować zgodnie z instrukcjami, dla bezpieczeństwa własnego i innych osób. Nowych podróżnych prosimy, by nie wchodzili na teren stacji" - i w jednej chwili zrobiło się bardzo poważnie. Poważnie traktując ostrzeżenie, nieco oddaliłem się, w stronę stoiska. Tam spojrzenie na twarz starszego mężczyzny, który uważnie wsłuchiwał się w komunikat, jeszcze nieco bardziej mną wzdrygnęło. Kilka osób, które już były w przejściu prowadzącym do bramek, także zaczęło się wycofywać, ale w głębi - ku mojemu zaskoczeniu - dostrzegałem osoby, które, miałem wrażenie, niespecjalnie przejęły się ostrzeżeniem. Szczęśliwie chwila napięcia minęła już po kilkudziesięciu sekundach, gdy kobiecy głos przekazał kolejny, już zdecydowanie uspokajający komunikat. Okazało się, że był to jedynie test systemu, sprawdzający, czy wszystko należycie działa na wypadek prawdziwego zagrożenia. Artur Gac, Wimbledon