Artur Gac, Interia: Rozmawiamy po intensywnym dniu, w którym pana podopieczny Jan Choinski znalazł się w centrum dużego zainteresowania. Zmęczenie daje się we znaki? Paweł Strauss, trener Jana Choinskiego: - Owszem jest zmęczenie, cały wtorek był dla nas bardzo trudny. Mieliśmy wyznaczony trening, następnie rozgrzewkę, ale mocno się rozpadało i cały czas zmieniane były pory rozpoczęcia. Wszystko to przeplatało się z wywiadami dla BBC oraz niemieckich gazet i telewizji. I tak to się porobiło (uśmiech). Duże media, w tym te wymienione, chcą w tej chwili uzyskać jak najwięcej informacji na temat Jana, który dla nich też był nierozpoznany? - Zgadza się, to podobnie jak w tej chwili dziennikarze z Polski. Jan był do tej pory dosyć anonimowy, pracował ciężko, ale w cieniu. A teraz trochę się pokazał. Jest to jego pierwszy błysk w karierze. I jest to naturalne, że w tej chwili media chcą wiedzieć, z kim mają do czynienia, jaki jest Janek, kim jest jego rodzina. A także próba zgłębienia, jak to się stało, że teraz zaczął grać lepiej. To normalne, że takie kwestie budzą zainteresowanie. Zatem bez silenia się na oryginalność, skoro podsunął pan "gotowca". Co takiego się stało, że w poniedziałek widzieliśmy Jana wygrywającego z pozycji wyraźnego underdoga ze zdecydowanie faworyzowanym rywalem? - Janek był przygotowany, bo szykował się na trawie. Wiadomo, że gra na tej nawierzchni jest trochę inna, mieliśmy na ten proces trzy tygodnie. Po Paryżu niestety przez dwa tygodnie był chory, co wtedy totalnie zniszczyło nam całe przygotowania, ale później rzuciliśmy się w wir pracy. Wydaje mi się, że lepiej czuł podłoże od przeciwnika. Rywal był bardzo dobry, ale grał trochę tak, jak gra się na ziemi. A trawa wymusza inny sposób grania. I wydaje mi się, że jesteśmy dobrze przygotowani do tego turnieju, czego jeszcze nie było w Queen’s. Tam grał jeszcze za dużo top spina, czyli uderzeń typowych do trawy. W meczu z Serbem były już bardziej płaskie uderzenia, wcześniej wchodził w akcję, krył siatkę, więcej zamykał kort i trochę slice’ował. - W męskim tenisie znaczenie serwisu jest ogromne, uderzenia są ciężkie i często w przedziale 200-220 km/h. Leci "bomba", którą można zrobić wielką różnicę. Natomiast już na trawie, jeśli ktoś serwuje płasko, to łatwo jest neutralizować i blokować. Chodzi o to, żeby nadać piłce rotację, a nadto bardzo ważne jest plasowanie. Aby przeciwnik odbijając return był zmuszony wykonać dwa-trzy kroki, co wyrzuci go z optymalnego balansu. Jak Janek czuje się w tej chwili na trawie? Jaka to dla niego nawierzchnia? - Trzeba powiedzieć, że pierwszy raz w życiu gra przez trzy tygodnie na trawie. Przedtem zdarzało mu się, ale to był przyjazd na jeden tydzień. A teraz był okres przygotowań. Niemniej nie mogę jeszcze powiedzieć, że to jest szczyt jego możliwości na trawie, choć już zaczyna czuć granie tutaj. Oczywiście dużo rzeczy jeszcze może być lepszych. Ten nagły wzrost zainteresowania, nazwijmy go gwałtownym tąpnięciem, nie wpływa niekorzystnie na pana zawodnika? - W sumie trudno powiedzieć, bo Jan nigdy nie był w takim centrum zainteresowania ze strony mediów. Stąd odpowiedzialnie nie mogę powiedzieć, jak na to w dłuższym czasie zareaguje. Niemniej, jak dotąd, reaguje normalnie. Po innych aktywnościach potrafi powiedzieć "pas", chce się wyłączyć, mieć czas już tylko dla siebie i odpoczywa z myślą o kolejnym meczu. Coś, co dla niego jest nowe, Hubert Hurkacz już doświadcza od wielu lat. Podobnie jak Iga Świątek. Oboje czują się w tym bardzo dobrze. Więc mam nadzieję, że z Jankiem, w którym płynie polska krew, będzie podobnie (uśmiech). Jak długo pracujecie razem? - Nasza współpraca zaczęła się trzy lata temu, prawie cztery, jednak w tym czasie Janek miał dwuletnią przerwę. Już po dwóch miesiącach pracy wiedzieliśmy, że będzie operowany na biodro. A później była druga, zabieg ramienia. Jakby tego było mało, zachorował na mononukleozę i tak dwa lata uciekły. Tak więc dopiero od końca zeszłego roku mogliśmy rozpocząć solidną pracę. Kariera Jana znalazła się na wielkim zakręcie i mogła pójść nawet w drugą stronę, już niestety daleką od sportu? - Oczywiście, że mogła. Wielu zawodników po prostu zawiesiłoby rakietę na haku, poszłoby do szkoły lub do pracy i wiodłoby życie już poza wyczynowym tenisem. A Janek się zawziął, staraliśmy się odwrócić wszystkie negatywy i obrócić je w coś pozytywnego. Gdy Janek miał ból biodra, to starał się pracować z górą ciała. A później, gdy był po operacji ramienia, wówczas skupiał się na treningu dolnych partii. Bardzo pomogło mu także LTA (Brytyjska Federacja Tenisowa - przyp.) z całą swoją fachowością, z fizjoterapeutami, lekarzami. Angielska federacja bardzo mu pomogła przejść ten ciężki czas, a Janek mieszkał na terenie federacji, korzystając z pokoju hotelowego. Można zatem powiedzieć, że zawiązał się związek na dobre i na złe pomiędzy Jankiem i federacją? To znaczy Jan wybrał reprezentowanie Wielkiej Brytanii, a Anglicy odpłacili się tym, że w trudnej chwili wyciągnęli pomocną dłoń. - Zapewniono nam odpowiednią infrastrukturę oraz opiekę medyczną, słowem całe zaplecze. To Jankowi bardzo, ale to bardzo pomogło. Natomiast pieniędzy fizycznie do ręki nie zostaliśmy. Jan jest sportowcem całkiem na dorobku? - Tak jest, to trzeba przyznać. Ale jak będzie zdrowy, wszystko pójdzie do góry. Pomagają mu tatuś i mamusia na tyle, ile mogę, a wszystko to, co wygra sam Janek, pakuje w tenis. Wie pan dokładnie, dlaczego urodzony w Niemczech Jan zrezygnował z reprezentowania swojego macierzystego kraju z końcem 2018 roku, a następnie wybrał właśnie Wielką Brytanię? - Janek czuł, że może coś zrobić, ale nie czuł, że niemiecka federacja jest nim zainteresowana i może mu pomóc. A że zawsze miał dobry kontakt z angielskimi zawodnikami, to federacja z tego kraju powiedziała mu, że udzieli pomocy. Dlatego zdecydował się, mając mamę Angielkę, reprezentować nowy kraj. Mama Jana jest Angielką, a tata Polakiem. Jak oni przeżywają te emocje? - Jego mamusia, która swego czasu tańczyła balet w królewskiej operze, będąc primabaleriną, jest tutaj w Londynie. Natomiast jego tata tańczył w Operze Bałtyckiej, potem w Mazowszu, a następnie miał kontrakt w Niemczech. Tam spotkał mamę Janka, w Koblencji, i dlatego to tam począł się Janek. Jaki przewiduje pan scenariusz na mecz z Hurkaczem? - Wydaje mi się, przy wszystkich zmiennych, że to może być bardzo interesujący mecz. Wiadomo, że na papierze faworytem jest Hubert. Chciałbym, żeby stworzyli dobre widowisko, zresztą obaj się znają. A dobrze poznali się jako juniorzy. W tamtym okresie razem grali w debla i nawet wygrali turniej tutaj w Londynie, w Roehampton, przed juniorskim Wimbledonem. Rozmawiał Artur Gac, Wimbledon Mecz Huberta Hurkacza z Janem Choinskim odbędzie się w środę. Spotkanie zostanie rozegrane na korcie numer 12 jako piąte od godziny 12.00 - start meczu Hurkacz - Choinski w godzinach wieczornych.