Jeśli bukmacherzy przyjmowali przed startem Wimbledonu zakłady na triumfatorkę tegorocznego singla pań, Markéta Vondroušová była z pewnością w tym notowaniu bardzo daleko. 24-letnia zawodniczka z Pragi jesienią zeszłego roku wróciła do rywalizacji po półrocznej przerwie, ale nie pokazywała dotąd dawnej formy. Półfinał maleńkiego turnieju w Linzu na początku lutego, w sierpniu ćwierćfinał WTA 500 w Berlinie - to jej najlepsze wyniki. Czesi mają wiele swoich zawodniczek w TOP 50 rankingu, Vondroušová była w cieniu Petry Kvitovej, Karoliny Muchovej czy Barbora Krejčíkovej. Teraz właśnie z ich cienia wyszła. Markéta Vondroušová trafiała na kolejne rozstawione zawodniczki. Sama tego statusu nie miała Do Wimbledonu przystępowała jako 42. zawodniczka listy WTA - nie załapała się nawet na rozstawienie. A jednak w drodze do finału wyeliminowała cztery zawodniczki, które to rozstawienie miały. Najpierw Rosjankę Weronikę Kudiermietową, która w drabince miała dwunastkę (6:3, 6:3), później Chorwatkę Donnę Vekić (nr 20, 6:1, 7:5), a w czwartej rundzie swoją rodaczkę Marie Bouzkovą (nr 32, 2:6, 6:4, 6:3). Największe wyzwanie czekało ją w ćwierćfinale - starcie z Amerykanką Jessicą Pegulą, czwartą zawodniczką świata. A jednocześnie zawodniczką, która w swoich 19 startach w Wielkich Szlemach aż sześć razy była na tym etapie i... nigdy go nie przeskoczyła. Vondroušová potwierdziła tę zasadę, choć w trzecim secie przegrywała już 1:4 i broniła break pointa. Dopiero dziś Czeszka zmierzyła się z zawodniczką nierozstawioną, na dodatek taką, która w turnieju głównym wystąpiła wyłącznie dzięki dzikiej karcie. Polscy kibice wierzyli, że o finał zagra z Igą Świątek, ale liderka rankingu WTA przegrała jednak z Eliną Switoliną. I to Ukrainka, niegdyś trzecia rakieta świata, zmierzyła się z 24-latką z Czech. Vondroušová zagrała dziś kapitalnie, wygrała to spotkanie 6:3, 6:3 i w sobotę zagra o swój pierwszy tytuł w Wielkim Szlemie. Wimbledon sensacji nie lubi. Sześć dekad od ostatniej takiej sytuacji Jeśli wygra całą rywalizację w południowym Londynie, przejdzie do historii tenisa. A jeśli nie wygra, to i tak... ma już w niej swoje miejsce. Rzadko bowiem zdarza się, by zaszczytu walki o tytuł dostąpiła zawodniczka nierozstawiona. A już szczególnie rzadko właśnie w stolicy Anglii. W Paryżu takim przypadkiem była jesienią 2020 roku Iga Świątek. Młodziutka Polka przystępowała do turnieju jako 54. rakieta świata i już w pierwszym pojedynku pokonała... rozstawioną z piętnastką Vondroušovą. A później wszystko poszło doskonale. Z kolei jesienią 2021 roku do jeszcze dziwniejszej sytuacji w Nowym Jorku - tam o tytuł zagrały brytyjska kwalifikantka Emma Raducanu (nr 150 na liście WTA) oraz Leylah Fernandez (WTA 73). Kanadyjka przegrała, dla Raducanu do dziś jest to... jedyny zdobyty tytuł. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w "konserwatywnym" Londynie - Wimbledon takich sensacji nie lubił. Dość powiedzieć, że w erze open, czyli od 1968 roku, ani razu zawodniczka nierozstawiona była tak daleko. Aby znaleźć ostatni taki przypadek, trzeba cofnąć się do... 1963 roku i gry słynnej później Billie Jean King. 19-letnia Amerykanka wygrała już rok wcześniej Wimbledon w deblu, powtórzyła ten wyczyn właśnie w 1963 roku, ale właśnie wtedy pierwszy raz dotarła też do finału singla. Różnica polegała na tym, że wówczas rozstawiano zaledwie osiem zawodniczek. W finale Amerykanka przegrała ze swoją rodaczką Margaret Court 3:6, 4:6.