Trenerzy uwielbiają to powiedzenie Kubota. Cytują je na odprawach z tenisistami, na konferencjach szkoleniowych. "Szczęście sprzyja dobrze przygotowanym" - mawiał najlepszy polski deblista w historii, były lider rankingu ATP w grze podwójnej. Jego kariera to przykład realizacji tego motta w praktyce. Kubot od początku swojej sportowej kariery nic nie pozostawiał przypadkowi i szczęściu, stawiał na ciężką pracę, morderczy trening, świetne przygotowanie. - Zawsze tak uczony, że muszę się dostosować do sytuacji i wyciągnąć z tego maksa - mówi. Łukasz Kubot i wyjazd do USA, który wszystko zmienił Łukasz Kubot pochodzi ze sportowej rodziny. Jego tata Janusz był piłkarzem BKS Bolesławiec i Zagłębia Lubin, a potem trenerem. Nie zmuszał syna do treningów, ale je mu ułatwiał. Najpierw to były zajęcia piłkarskie, potem - na fali popularności NBA - koszykarskie, a w końcu tenisowe. Zimą trzeba było trenować w hali. Kubot dojeżdżał na treningi do Lubina. Wolne terminy były tylko wcześnie rano i to tylko dzięki znajomościom ojca. - Jechałem Pekaesem półtorej godziny, godzinę 45 minut. Nie marnowałem tego czasu. Brało się książki i uczyło. A potem trening. Nie żałuje tej szkoły życia. Ukształtowała mój charakter - podkreśla. Hala była jeszcze nieogrzana. Łukasz trenował czasami w temperaturach bliskich zeru. Ale nie narzekał. Miał marzenia. I wyniki. Jako 16-latek wygrał mistrzostwa Polski juniorów. Widać było możliwości. Radosław Nijaki, jeden z najlepszych wówczas tenisistów, umożliwił mu treningi w Stanach Zjednoczonych w akademii Johna Newcombe’a. Kubot zmienił swój punkt widzenia na sport. To wtedy stał się do bólu profesjonalny. Dbał o każdy detal. Jest to jego znak firmowy do dziś. Dlatego też jego kariera trwa. Mimo 41 lat nie zamierza jej kończyć. Łukasz Kubot - finał z Novakiem Djokoviciem i zwycięstwo w Australian Open Pierwszym znaczącym rezultatem był ćwierćfinał juniorskiego Wimbledonu w singlu i deblu w 2000 roku. - Wtedy poczułem tę atmosferę, tę energię jaka płynie z kortów trawiastych. Wiedziałem, że to jest turniej inny niż wszystkie - wspomina. Nie trenował już w Polsce. W kraju nadal, przynajmniej w jego okolicach nie było profesjonalnych hal do tenisa. Jeździł na treningi do Czech, miał też krótko - dzięki ojcu - możliwość trenowania w Austrii. Na początku kariery zawodowej długo stawiał na singla. Zagrał w finale turnieju ATP w Belgradzie w 2009 roku, gdzie przegrał z 22-letnim Novakiem Djokoviciem. Wkrótce awansował do pierwszej setki rankingu ATP jako pierwszy Polak od 26 lat, od czasów Wojciecha Fibaka. Rok później uległ w finale w Costa de Salupe Juanowi Carlosowi Ferrero. W tym samym sezonie doszedł do czwartej rundy Australian Open. Od początku świetnie mu szło w deblu. Najpierw stworzył znakomitą parę z Austriakiem Oliverem Marachem. Potem grał głównie z Francuzem Jeremym Chardym. W 2014 w Australian Open umówił się na grę ze Szwedem Robertem Lindstedem. To był strzał w dziesiątkę. Wygrali Wielkiego Szlema. Zauroczony Wimbledonem od dziecka Kubot mówi dziś, że bez względu na to zwycięstwo zawsze najważniejszym dla niego turniejem był Wimbledon. - Dlaczego? Jak byłem młody i dopiero zaczynałem grać w tenisa oglądałem transmisje z Wimbledonu. Były wtedy jeszcze czarno-białe telewizory. Pamiętam bardziej niż obraz głos komentarz pana Bohdana Tomaszewskiego i pana Zdzisława Ambroziaka. Śledząc turniej w telewizji i słysząc te relacje moim marzeniem było zagrać na kortach Wimbledonu. A nie dość, że spełniłem to marzenie, to jeszcze wygrałem ten turniej - opowiada Kubot. Wielki sukces przy Church Road osiągnął już w 2013 roku. Doszedł do ćwierćfinału singla, w którym przegrał z Jerzym Janowiczem. Ale w 2017 roku wspiął się na szczyt. Z Brazylijczykiem Marcelo Melo rozegrali niezwykle dramatyczny turniej. W drodze do finału trzykrotnie grali pięciosetówki, w półfinale pokonali rozstawionych z jedynką Fina Henriego Kontinena i Australijczyka Johna Peersa. - To były wszystkie ciężkie ponad czterogodzinne mecze - wspomina. W walce o trofeum spotkał się z swoim byłym partnerem Marachem i Chorwatem Mate Paviciem. O zwycięstwie rozstrzygnął piąty set zakończony wynikiem 13:11. Dożywotnia wejściówka na londyński turniej Już po ćwierćfinale singla Kubot spełnił jeszcze jedno marzenie. Dostał się do ekskluzywnego klubu Last Eight. Dla deblistów przepustkę do tego grona gwarantuje występ w półfinale. Przynależność do klubu daje dożywotnią darmową wejściówkę na korty Wimbledonu. - Nieskromnie mówiąc do tej pory nie musiałem z niej skorzystać, bo zawsze przyjeżdżałam jako zawodnik, występując w Wielkim Szlemie. Jeżeli w przyszłości będzie taka potrzeba, to z pewnością wykorzystam tą wejściówkę - mówi Kubot. Na razie jednak wciąż gra. Ostatnio w challengerze w Poznaniu. I wciąż jest świetnie przygotowany. Olgierd Kwiatkowski