33-letnia tenisistka najlepszy czas w karierze ma już zdaje się za sobą. W 2009 roku była 11. rakietą światowego rankingu i wygrała sześć turniejów. W ubiegłym roku pokazała się z dobrej strony - osiągnęła największy sukces w wielkim szlemie dotarła do ćwierćfinału Australian Open. Na kortach Wimbledonu najdalej była w trzeciej rundzie (2019). I w tym roku nie pobije tego osiągnięcia. W pierwszej rundzie poradziła sobie z Japonką Nao Hibino (6:2, 6:2), ale w kolejnej nie sprostała Jelenie Rybakinie z Kazachstanu (2:6, 6:7). Cornet jest obecnie trzecią najlepszą francuską tenisistką - zajmuje 74 miejsce w rankingu WTA. Lepsza są tylko Caroline Garcia (5 WTA) i Varvara Gracheva (41 WTA). Po odpadnięciu z turnieju Cornet na konferencji prasowej narzekała na organizatorów i nierówne traktowanie zawodniczek. I jako przykład podaje turniej w jej ojczyźnie - French Open. - Kiedy jestem na kortach Roland Garros, mam pierwszeństwo, znam wszystkich, mogę zapytać, kiedy chcę zagrać - podkreśla Cornet. - Na Wimbledonie jest ogromna różnica między zawodnikami rozstawionymi a pozostałymi. Jest też różnica w traktowaniu i dostępie do biletów. Cornet dostała tylko dwa bilety Francuzka miała pretensje do organizatorów o to, że dostała zbyt małą liczbę biletów, zwłaszcza na swój pierwszy mecz. Z Japonką Hibino grała na jednym z bocznych kortów. - Dostałam tylko dwie wejściówki i nie mogłam zaprosić nawet najbliższych przyjaciół, którzy byli w Anglii - podkreślała Cornet. W drugiej rundzie Cornet już nie miała takich problemów. Grała na korcie centralnym, który mieści 15 tys. widzów. Na spotkanie z Rybakiną miała już dostać 40 wejściówek. - Ten turniej istnieje dzięki wszystkim zawodniczkom, a nie tylko tym, które grają na centralnych kortach - dodała. - Oczywiście jest większy komfort, jeśli jesteś lepszym zawodnikiem. Wtedy więcej zyskujesz - przyznała.