Gauff do tej pory jeden raz zagrała w finale Wielkiego Szlema. W czerwcu ubiegłego roku w Paryżu zmierzyła się z Igą Świątek. Przegrała zdecydowanie 1:6, 3:6. Miała wówczas 18 lat, w zasadzie była juniorką. Grała onieśmielona i zdenerwowana. Zbierała doświadczenie. W sobotnim finale na Arthur Ashe Stadium Amerykanka stała przed jeszcze trudniejszym wyzwaniem, choć jest o rok starsza. Grała przed własną publicznością, pod niewyobrażalną presją, do której sama się nieco przyczyniła, wygrywając ostatnie turnieje w Waszyngtonie i Cincinnati i gładko dochodząc do finału w Nowym Jorku. Byli tacy, co dawali jej szanse, że pokona przyszłą liderką rankingu WTA, która już jeden Wielki Szlem wygrała - w tym roku w Australii. Nieoczekiwane problemy Aryny Sabalenki. Poprosiła o pomoc Pierwszy set pod znakiem dominacji Sabalenki Od pierwszych piłek widać było, że nastolatka z Florydy jest przytłoczona tym wyjątkowym w swoim życiu wydarzeniem - trochę tak jak w Paryżu przed rokiem. Straciła serwis już w pierwszym gemie. Jeżeli zdobywała punkty to tylko po błędach Sabalenki, która również zaczęła ten mecz nerwowo. W drugim gemie Gauff nie wygrała nawet punktu. Ale potem na chwilę pogubiła się Białorusinka. Na moment wrócił jej koszmar z przeszłości i zaczęła popełniać podwójne błędy serwisowe (dwa w czwartym gemie). Był remis 2:2. Dalsza część seta okazała się jednostronna. Sabalenka atakowała, Gauff się niemal wyłącznie broniła. Bezkompromisowa gra zwyciężczyni tegorocznego Australian Open dawała jej więcej punktów i zapewniła jej - po 40 minutach - zwycięstwo w secie. Sabalenka dominowała pod każdym względem. Gauff trudno było znaleźć punkt zaczepienia. Publiczność w ekstazie. Gauff odwraca losy meczu Ale w drugim secie Amerykanka podniosła się. Zaczęła grać bardziej różnorodnie. Kilka jej akcji doprowadzało publiczność do ekstazy. Arthur Ashe Stadium, na którym tenisistki grały pod zamkniętym dachem, zamienił się w kocioł. Nie ułatwiało to również zadania Sabalence, choć nie tłumaczyło nagłego spadku formy. Zaczęła popełniać dużo więcej błędów, a jej ataki nie były już tak skuteczne. Białorusinka przegrała serwis w czwartym gemie (1-3). Ale w kolejnym miała szansę odrobić stratę. Zaprzepaściła ją. Gauff nie przypominała już zagubionej zawodniczki z początku spotkania. Uwierzyła w siebie. Po ważnych punktach zaciskała pięść i pokazywała publiczności, że jest gotowa odwrócić losy meczu. Zagrała wiele dobrych i widowiskowych punktów, choć rywalka jej wiele razy nie ustępowała. Kolejne gemy zostały rozegrane według scenariusza - serwująca wygrywa. A to oznaczało, że jedno przełamanie podania Sabalenki zapewniło Gauff zwycięstwo w secie (6:3). Wielkie nerwy w końcówce. Wezwany fizjoterapeuta Amerykanka zaimponowała w końcowej fazie spotkania. Nie była już zagubioną dziewczynką, której pod wpływem presji plączą się nogi. Grała coraz lepiej, bardzo ambitnie, jakby nie miało znaczenia to, że stoi przed szansą wygrania pierwszego w karierze Wielkiego Szlema. To starsza od niej o sześć lat Sabalenka straciła pewność siebie i wszystkie atuty. Gauff prowadziła 4:0. Tylko jeden z tych gemów był rozegrany na przewagi. Kibice emocjonowali się jeszcze bardziej, Amerykanka trochę się wyciszyła, w spokoju i skoncentrowana dążyła do celu, po prostu grała. W piątym gemie Białorusinka przerwała fatalną passę. Na jej twarzy co chwila pojawiał się grymas oznaczający albo ból albo zniechęcenie. Wezwała fizjoterapeutę. Przerwa na chwilę zmieniła spotkanie. Gauff pierwszy raz w tym secie przegrała swój serwis. Było 4:2. Pojawiły się nerwy. Ale to napięcie było czuć po obu stronach siatki. Sabalenka w następnym gemie ponownie została przełamana, popełniając m.in. podwójny błąd serwisowy. Amerykanka prowadziła 5:2 i serwowała, by wygrać turniej. Nie straciła w tym gemie punktu. Po ostatniej piłce położyła się na korcie, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Olgierd Kwiatkowski Finał turnieju pań w US Open Aryna Sabalenka (2) - Coco Gauff (USA, 6) 6:2, 3:6, 2:6