Dla Jekateriny Aleksandrowej pierwszy kwartał tego roku był wyjątkowo udany: półfinał w Adelajdzie, finał w Linzu, półfinał w Miami, wreszcie w pierwszym kwietniowym notowaniu - 15. lokata w rankingu WTA, najwyższa w karierze. Chwilę wcześniej, na Florydzie, efektownie pokonała Igę Świątek, później Jessicę Pegulę, a przecież w Australii nie dała też żadnych szans Jelenie Rybakinie. I gdy można było się spodziewać, że pójdzie za ciosem, bo na mączce nie broniła wcale tak wielu punktów, jedynie w Charlestone rok temu grała w ćwierćfinale, przyszła totalna klapa. Nie da się tego inaczej nazwać - porażki w pierwszych spotkaniach w Charlestone, Stuttgarcie, Madrycie, Rzymie... We Włoszech to była wręcz kleska, z kwalifikantką Aliaksandrą Sasnowicz ugrała jednego gema. Zdołała wygrać mecz z Cristiną Bucsą w Strasbourgu, ale później nie sprostała naszej Magdzie Linette, choć w trzecim secie prowadziła 3:1. I jakby tego było mało, ta fatalna seria została podtrzymana w Paryżu. Jekaterina Aleksandrowa na drodze Igi Świątek, mogły zagrać w czwartej rundzie. Ale do rewanżu za Miami nie dojdzie Rywalką 29-letniej Rosjanki, wciąż osiemnastej rakiety świata, była Bułgarka Wiktorija Tomowa, jej rówieśniczka. Tenisistka z drugiego szeregu, nigdy nic wielkiego nie osiągnęła w tourze, a jeśli gdzieś przedostawała się do strefy półfinałów, to maksymalnie w turniejach rangi 250. Jak w zeszłym tygodniu w Rabacie, co znaczyło, że jest w dobrej dyspozycji. Tyle że w Roland Garros nigdy nie przeszła pierwszej rundy, a rok temu zatrzymała ją na tym etapie... Aleksandrowa! Podobnie jak Rosjanka była lepsza w ich tegorocznym starciu z Dosze. Dla polskich kibiców było to o tyle istotne spotkanie, że - tak się przynajmniej zapowiadało - Rosjanka mogła zostać rywalką Igi Świątek już w czwartej rundzie. Po półtorej godzinie tego opóźnionego przez deszcz spotkania stało się jasne, że jeśli już, to Tomowa wpadnie na Polkę. O ile Iga wcześniej upora się z dwoma rywalkami, podobnie jak i Bułgarka. Historyczny awans Bułgarki już po drugiej piłce meczowej. Masa błędów faworytki z Rosji Aleksandrowa wyglądała dziś trochę jak Magda Linette we wcześniejszym spotkaniu z Ludmiłą Samsonową. Też bezradnie patrzyła na swój obóz, szukała pomocy, bo rzeczywistość ją przerastała. Tyle że Polka trafiła na świetnie dysponowaną rywalkę, a Tomowa grała dziś co najwyżej poprawnie. Z potężnym bandażem na lewym udzie, co świadczyło o problemach mięśniowych. Wdawała się jednak w wymiany z Rosjanką, ta popełniała w pierwszym secie masę błędów. Kluczowy w tej partii był szósty gem, Aleksandrowa obroniła cztery break pointy, ale przy piątym poległa. I tej straty już nie odrobiła. Podobnie zapowiadał się drugi set, znów Tomowa przełamała na samym początku Rosjankę, ta odrobiła straty. Ale gdy Bułgarka wygrała dziewiątego gema do zera, to za chwilę już serwowała po niespodziewany awans. Było po 30, gdy Aleksandrowa wygrała dwie kolejne akcje, obie składające się z kilkunastu wymian. Wreszcie pokazała to, z czym nie radziła sobie Iga Świątek w Miami - mocnymi atakami w okolice narożnika. Tyle że nie była w stanie utrzymać tego przez dłuższy czas. O awansie Tomowej rozstrzygnął tie-break, a właściwie - druga piłka meczowa. Skończyło się tak, jak większość akcji Rosjanki: zagraniem, po którym piłka nie trafiła w pole po drugiej stronie siatki. Tym razem zatańczyła na jej szczycie, ale spadła na stronę Aleksandrowej. Rywalką Tomowej w drugiej rundzie French Open będzie Chinka Xinyu Wang.