Gdy rok temu Magda Linette, po raz drugi w karierze, była w Paryżu rozstawiona, w losowaniu drabinki miała trochę pecha. Wpadła na Leylah Fernandez, byłą finalistkę US Open, przegrała. Teraz los mógł jej dać tak zawodniczkę ze szczytu, nawet Igę Świątek, jak i kwalifikantkę. A przydzielił rozstawioną w Paryżu z siedemnastką Ludmiłę Samsonową - Rosjankę, która od dawna jest w tym świecie wielką niewiadomą. Potrafi ogrywać najlepsze zawodniczki, potrafi przegrywać w zaskakujący sposób. I gdyby patrzeć przez pryzmat występów w Stuttgarcie, Madrycie i Rzymie, można nawet powiedzieć: OK, Samsonowa jest w gorszej dyspozycji, Linette zaś odżyła. Przyszedł jednak turniej w Strasbourgu, a w nim Rosjanka zawędrowała aż do półfinału. Przegrała z Madison Keys, dokładnie z takim samym wynikiem, jak dzień wcześniej Polka (1:6, 3:6). Tyle że wcześniej o jej rosnącej dyspozycji przekonały się: Barbora Krejcikova, Leylah Fernandez i Beatriz Haddad Maia. I to właśnie ona była faworytką, choć Linette zaś z faworytkami też grać potrafi. Szczególnie tu, na stadionie Rolanda Garrosa. Dwa lata temu przekonała się o tym Ons Jabeur, trzy lata temu Ashleigh Barty, jeszcze wcześniej o wynik drżała Simona Halep. Zaskakujący początek Magdy Linette, piękne akcje. A później seria jedenastu (sic!) punktów z rzędu dla Samsonowej Optymistą był trener poznanianki Mark Gellard, który w Eurosporcie podkreślał, że jego podopieczna jest zdrowa. - Od Charleston zaczęliśmy wracać do właściwego rytmu, Magda ma na ziemi bilans 10:5. Fizycznie jest znacznie lepiej, a to, w jej przypadku, powiązane jest z umysłem - przyznał. Często jest też tak, że już pierwsze akcje mówią o aktualnej dyspozycji zawodniczki. Te w wykonaniu Linette były kapitalne - najpierw świetna wymiana, zakończona wygrywającym bekhendem po linii, za chwilę as serwisowy. Polka objęła prowadzenie 40:0 i... została przełamana. Dość szybko przekonała się, że w meczu z Samsonową musi ryzykować, bo gra przez środek kortu od razu powoduje przejęcie inicjatywy przez rywalkę. A Samsonowa ofensywnie grać i potrafi, i lubi. Wychowana we Włoszech Rosjanka, i kiedyś reprezentująca ten kraj w juniorskich Wielkich Szlemach, szybko zdominowała to spotkanie. Serwisem rozbijała Polkę, niewiele robiła sobie z podań Linette, mocno odgrywała piłkę returnem. Stąd wzięło się aż jedenaście punktów z rzędu Samsonowej. Po drugim przełamaniu, sytuacja poznanianki była już bardzo trudna. Nie można Linette zarzucać, że grała źle, bo tak się nie działo. Próbowała grać ofensywnie, ryzykowała. Rosjanka jednak po prostu nie popełniała wielu błędów, starała się zmieniać rytm, zaskakiwała nawet dropszotami, o granie których dawniej ciężko ją było podejrzewać. Szybko zrobiło się 4:0 dla niej, sytuacja była już praktycznie beznadziejna. I Samsonowa, po 38 minutach gry, tę partię "domknęła", efektownym forhendem, który był zresztą jej najmocniejszą bronią. Znakomita dyspozycja Ludmiły Samsonowej. Magdzie Linette została już tylko rywalizacja w deblu Po minie Polki można było wnioskować, że jest mocno zaskoczona przebiegiem tego spotkania. Tym 1:6 w secie, który świetnie zaczęła, a później nie miała już za wiele do powiedzenia. Samsonowa miała po prostu tyle atutów, że ciężko było znaleźć poznaniance jakiś jeden słabszy punkt, którego można się uczepić. Świetne, mocne forhendy rywalki, duża cierpliwość, serwisy przekraczające 190 km/godz. W gemach rywalki Linette wygrała w pierwszym secie zaledwie cztery punkty, w tym otwierającym drugą partię - żadnego. Gdy zaś poznanianka przegrała swojego gema, na 1:3, psując dwie ofensywne akcje forhendowe, jej szanse na awans do drugiej rundy były już minimalne. Regularnie grająca Samsonowa nie dopuściła do żadnych emocji, dalej kontrolowała swoje gemy serwisowe, była po prostu lepsza. I tak jak dwa lata temu w ćwierćfinale w Cleveland, znów ograła Polkę - tym razem 6:1, 6:1. W drugiej rundzie Rosjanka zmierzy się z Amerykanką Amandą Anisimovą. Amerykanka, choć jest dopiero w trzeciej setce rankingu, wygrała z Samsonową oba ich starcia, w tym tegoroczne w Melbourne.