W pierwszym tygodniu stycznia Maks Kaśnikowski odniósł swój największy sukces w seniorskiej karierze - w portugalskiej miejscowości Orieras wygrał challengera ATP. Był to wynik trochę zaskakujący, ale jednak potwierdzający całkiem spore aspiracje 20-latka, który jest na podobnym etapie rozwoju, na jakim kilka lat temu był 20-letni Hubert Hurkacz. Już jesienią "Kaśnik" grał rewelacyjnie we włoskim Ortisei - tam przegrał dopiero w finale, choć miał piłki meczowe. W Portugalii zawędrował do decydującego starcia, ograł kilku zawodników z trzeciej setki światowej listy, sam zaś był wtedy 324. W finale zaś pokonał Gastão Eliasa, legendę portugalskiego tenisa, dziś już gracza 33-letniego. Swoje najlepsze momenty notował osiem lat temu, był wówczas bliski wejścia do grona 50 najlepszych zawodników świata, wygrywał z całkiem niezłymi zawodnikami, pokroju Gaela Monfilsa czy Juana Martina Del Potro. I wtedy, w finale, Kaśnikowski wygrał z nim 7:6, 4:6, 6:3. Teraz będzie miał szansę na powtórkę, która może mu szeroko otworzyć drzwi do marzeń. Od 1:4 i 0:30 do trzech piłek setowych. Zaskakujące wahania w meczu Kaśnikowskiego Polak w Oeiras musiał przebijać się przez kwalifikacje, Elias zaś dostał dziką kartę do głównej drabinki. Ich starcie będzie trochę przypadkowe, bo Portugalczyk czekał na kwalifikanta, a wylosował ostatecznie... szczęśliwego przegranego. Kaśnikowski zmarnował bowiem dzisiaj wielką szansę na bezpośredni awans, choć od początku mecz z Belgiem Gauthierem Onclinem nie układał się po jego myśli. Głównie dlatego, że tenisista CKT Grodzisk Mazowiecki popełniał masę błędów. Rywal nie miał za wiele do zaoferowania - ani wygrywającego serwisu, ani jakichś spektakularnych zagrań. Choć jak dostrzegł, że Kaśnikowski niechętnie biega do skrótów, to w ważnych momentach się na nie decydował. Kaśnikowski wyszedł w pierwszym secie ze sporych opresji - przegrywał bowiem z podwójnym przełamaniem 1:4 i 0:30, nic nie wskazywało na jakiś rekonesans. A jednak kilkoma świetnymi akcjami wyprowadził rywala z równowagi. Onclin popełnił podwójny błąd, a na końcu prostego woleja z dwóch metrów wpakował w siatkę. Mało tego, Kaśnikowski jeszcze raz przełamał rywala, a przy stanie 6:5 miał aż trzy piłki setowe. Może żałować zwłaszcza tej ostatniej, bo to on nadawał ton akcji i był stroną atakującą. Nieznacznie wyrzucił jednak piłkę za kort, a wkrótce Belg doprowadził do tie-breaka. W nim zaś Kaśnikowski, po asie, prowadził 5:4, by przegrać trzy kolejne punkty i seta. Tak blisko, a tak daleko. Maks Kaśnikowski mógł odwrócić także i losy drugiego seta. Szczęście dopisało mu... po meczu Drugą partię Polak zaczął podobnie, znów dał się przełamać, przegrywał 0:3 i 1:4. Przy stanie 2:4 miał jednak szansę na odwrócenie sytuacji, uzyskał trzy break-pointy z rzędu. Znów ich nie wykorzystał, a ostatni to była już czysta sytuacja. Ze złości chciał grzmotnąć rakietą w kort, powstrzymał się jednak. Przegrał tego gema, a później seta i mecz. Wydawało się, że to koniec szans Kaśnikowskiego na podbój Portugalii. I wtedy naszemu tenisiście dopisało szczęście - z gry wycofał się jeden z graczy, zwolniło się w drabince miejsce dla szczęśliwego przegranego w jednej z sześciu par ostatniej rundy kwalifikacji. 20-latek wskoczył w to miejsce, zagra z Eliasem o drugą rundę. I o podtrzymanie szans na grę w kwalifikacjach Rolanda Garrosa.