Obecne władze wpadły na pomysł, jak wyprowadzać z polskiego tenisa grubą kasę. Ale zaangażowani w to ludzie robili to tak nieudolnie, że w ciągu najbliższych tygodni Polski Związek Tenisowy prawdopodobnie nie będzie w stanie nawet wypłacić pensji szeregowym pracownikom. W Polskim Związku Tenisowym jest tak wielki bałagan, że związek od dłuższego czasu nie jest w stanie wprowadzić koniecznych zmian do wpisu w KRS. - Sąd odrzucił już kilka wniosków. Przez to PZT nie może ubiegać się o dotacje np. z ministerstwa sportu - uważa Mirosław Skrzypczyński. Kandydat na nowego prezesa przedstawił cały plik dokumentów świadczących o wielkim wypływie gotówki z Polskiego Związku Tenisa. Jego zdaniem patologie sięgają 2015 roku, kiedy powołano tajemniczą spółkę Tenis Polski sp. z o.o., która miała za zadanie pomóc w zdobywaniu środków. Ale okazała się być kapitalnym miejsce do wyprowadzania pieniędzy. Prezes nowej spółki został pracownik tenisowej centrali Michał Śmigielski. PZT na realizację celów nowego podmiotu przekazał według słów Skrzypczyńskiego 230 tysięcy złotych. - Zrobił to wbrew prawu, bo nie została podjęta stosowna uchwała - uważa. Dla Śmigielskiego, który był już zatrudniony w PZT, nowa fucha okazała się prawdziwą żyłą złota. - W okresie luty-wrzesień wypłacono mu tytułem wynagrodzenia 194 928 zł oraz 132 648 złotych prowizji - bulwersuje się Skrzypczyński. A co z tego miał związek? Jeśli wierzyć Skrzypczyńskiemu to tylko dodatkowe rachunki do zapłacenia. Tak było chociażby z organizacją meczu Polska - Tajwan. - Zapłacono spółce Tenis Polski 109 999 złotych, a okazało się, że wszystkie koszty i tak pokrywał związek. Wyglądało to tak, jakby PZT nie dość, że płacił Tenisowi Polskiemu, to jeszcze był jego podwykonawcą - wylicza Skrzypczyński. W środowisku tenisowym zaczęło robić się o sprawie głośno. - Niespodziewanie 31 marca Tenis Polski przelał na konto związku 197 tysięcy złotych. Nie wiadomo, skąd wzięła się ta kwota. Wskazała to Komisja Rewizyjna. Później Polski Związek Tenisa wystawił kolejną fakturę - na 180 tysięcy, która do dziś nie została opłacona - dodaje Skrzypczyński. I prawdopodobnie ta kasa nigdy nie wpłynie do związku. Wszystko przez uchwałę zarządu PZT. - Przegłosowano mnie i kolegę, obniżając wartość faktury o 95 procent. Tłumaczono to absurdalnie - faktem, że Jerzy Janowicz i Michał Przysiężny nie zagrali w meczu Pucharu Davisa, a siostry Radwańskie w Pucharze Federacji w Inowrocławiu. Dzięki temu przez to gigantycznie spadła wartość medialna obu spotkań, co uniemożliwiło znalezienie sponsorów - podkreśla kandydat na prezesa. Bulwersujące są także przedstawione przez Skrzypczyńskiego informację o zniknięciu dzienniku ustaw i mataczeniu przy sprawozdaniu z posiedzenia zarządu z kwietnia 2016 roku. To właśnie wtedy miano zatwierdzić gigantyczną kasę dla Śmigielskiego. - Dotarliśmy do czterech różnych wersji protokołów. Za każdym razem są na nim podpisy innych osób, inni są także protokolanci i treść samych uchwał - przekonuje Skrzypczyński. PZT ma także problem z rozliczeniem dotacji z ministerstwa sportu z 2015 roku. - Do dziś MSiT domaga się zwrotu 260 tysięcy złotych dotacji z 2015, która nie została rozliczona. PZT pomimo wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego odwleka sprawę. Efekt tego jest taki, że dotacje na kadry narodowe i kadry juniorskie zostały zmniejszone z 4,5 do 2 milionów złotych. Ale taka kwota i tak nie wpłynie, bo PZT ma nieważny KRS - twierdzi z kolei Adam Romer, dziennikarz i popularyzator tenisa. Wybory nowego prezesa PZT odbędą się w maju. Kandydaturę Skrzypczyńskiego mocno wspiera Piotr Radwański. - Trzeba ratować polski tenis. Mirek to osoba, która jest w stanie to zrobić - mówi na koniec ojciec sióstr Radwańskich. Krzysztof Oliwa