Wspomniane spotkanie odbyło się 20 stycznia, a więc na początku tego tygodnia. Stawka była ogromna, ponieważ zwyciężczynie zgarnęły przepustkę do ćwierćfinału imprezy. Dla postronnych kibiców starcie zaczęło się kapitalnie. O losach pierwszego seta decydował tie-break. Triumfowały w nim Kristina Mladenovic oraz Shuai Zhang. Ludmyła Kiczenok wraz Hao-Ching Chan musiały wygrać dwa sety z rzędu, by pozostać w turnieju. Nie udało im się zgarnąć nawet jednej partii, bo kolejna część spotkania również padła łupem ich przeciwniczek. I wtedy właśnie po ostatniej piłce wydarzyły się sceny, o których w środowisku mówi się do dziś. Ukrainka dość niespodziewanie nie podała ręki Francuzce, co wywołało niemałe oburzenie wśród kibiców. "Jeśli chcecie poznać moją szczerą opinię, to myślę, że rywalki mnie obudziły, ponieważ wykazały się niesportowym zachowaniem podczas mojego serwisu i bardzo się wkurzyłam. Pomyślałam sobie: OK, tak właśnie zaczyna się mecz" - oznajmiła później triumfatorka starcia w wywiadzie udzielonym na korcie. Brakowało jednak komentarza naszej wschodniej sąsiadki. Aż wreszcie zaledwie kilkanaście godzin temu 32-latka zabrała głos w sprawie. Ukrainka oskarża francuską rywalkę. Ujawnia, co usłyszała podczas meczu "Chciałabym wyjaśnić sytuację, jaka miała miejsce w moim meczu trzeciej rundy Australian Open przeciwko Kristinie Mladenovic. Publicznie oskarżona o złe zachowanie, chciałabym powiedzieć swoje słowo. Podczas meczu spotkałam się z bezpośrednią groźbą ze strony przeciwniczki, gdy niechcący uderzyłam ją piłeczką tenisową. W odpowiedzi na moje liczne przeprosiny usłyszałam: "Uważaj następnym razem". Nie uważam za stosowne okazywanie szacunku osobom stosującym groźby słowne. Kropka" - napisała w relacji na Instagramie. Francuzka nie odpowiedziała jeszcze na powyższe słowa i nie wiadomo czy w ogóle zdecyduje się na to, by wrócić pamięcią do niedawnych wydarzeń. Ukrainka oznaczyła jednak oficjalny profil WTA, który może przyjrzeć się sprawie.