Dla zawodniczki urodzonej w Leicester drugim najszczęśliwszym miastem w Anglii jest chyba Nottingham. To tam, przed rokiem, wygrała swój pierwszy turniej rangi WTA, a teraz powtórzyła ten sukces. 27-letnia Brytyjka w drodze po niego wyeliminowała w ćwierćfinale Polką Magdalenę Fręch, wygrywając z nią 6:2, 6:4. To spotkanie, z powodu deszczu, rozpoczęło się później niż planowano, a także było przerwane. Następnego dnia Boulter grała półfinał ze swoją rodaczką Emmą Raducanu, który także nie przebiegał bez przeszkód. Panie zdołały rozegrać zaledwie jednego seta, ale bardzo długiego, bo trwającego aż 82 minuty, który padł łupem Raducanu po tie-breaku. Potem mecz został przerwany ze względu na zapadające ciemności. Tenis. Dwa mecze jednego dnia i wygrany turniej Tenisistki musiały więc dokończyć spotkanie następnego dnia. I lepsza okazała się zawodniczka z Leicester, zwyciężając 6:7 (13-15), 6:3, 6:4. Następnie czekał ją finał z Karoliną Pliškovą. Czeszka w niedzielę także była już po grze półfinałowej, pokonała w niej Francuzkę Diana Parry 6:7 (9-11), 6:1, 6:4, a w decydującym spotkaniu przegrała z Boulter 6:4, 3:6, 2:6. "Szczerze, to podchodziłam do tej imprezy bez jakiś wielkich oczekiwań" - mówiła reprezentantka gospodarzy. "Ostatecznie jednak udało mi się obronić tytuł i jestem z tego bardzo dumna" - dodała. Dla niej to trzecie trofeum, bo w tym roku triumfowała jeszcze w San Diego. Podczas zwycięskiej przemowy Brytyjka nie zapomniała o swoim chłopaku, który, gdy wygrywała w Stanach Zjednoczonych, to ten, specjalnie przyleciał do niej z Acapulco, gdzie był najlepszy w tamtejszym turnieju ATP. Tenis. Alex de Minaur dostał "burę" od Katie Boulter Tym razem Australijczyk grał w holenderskim Den Bosch i także zwyciężył, ale nie było go na trybunach podczas finałowego starcia wybranki. Na razie ich spotkanie twarzą w twarz jest jednak niemożliwe, ponieważ Boulter będzie startować w Birmingham, a de Minaur w Londynie na kortach Queen's Clubu.