W jednym są oni bezbłędni - w znacznym zawyżaniu taryfy opłat. W myśl zasady, że trzeba się targować, obowiązkowo należy odrzucić pierwszą ofertę, raczej dla najzamożniejszych turystów z USA. Zaraz pojawi się kolejna, niższa o pięć lirów tureckich. Jeśli jeszcze pokręcimy nosem, to kierowca - choć zwróci się ku niebu, żaląc na naszą pazerność Allahowi, odejmie kolejne pięć. Z wyjściowych około 40 mamy już więc tylko 30 lirów. Ale przecież w dzień taksometr wykaże na naszej trasie cenę prawie o połowę niższą, dlatego warto - po teatralnej chwili namysłu - wycofać się z targów, a nawet heroicznie ruszyć pieszo, nawet w środku nocy. Można być absolutnie pewnym, że nasz spacer nie będzie długi, bo już po paru sekundach usłyszymy za plecami warkot silnika i trąbienie. Rzadko jest to ten sam nieszczęśnik, którego ofertę brutalnie odrzuciliśmy. Zazwyczaj to jego konkurent z postoju, który na wstępie zapyta gdzie i za ile chcemy jechać. Nie miejmy złudzeń i tym razem nie obędzie się bez targowania, więc dobrze jest poddać korzystną dla nas cenę. Finalnie i tak bowiem będziemy musieli się zgodzić na co najmniej o pięć lirów wyższą. Umowna kwota ma podstawową zaletę - niezależnie jak długą drogą będziemy jechać i jak dużo czasu zajmie poszukiwanie naszego hotelu czy innego konkretnego miejsca zapłacimy tylko ustaloną stawkę. Trzeba pamiętać, że kierowcy żółtych taksówek mają spory problem z lokalizowaniem ulic, nawet jeśli pokażemy im konkretny punkt na planie. Długo będą myśleć, po drodze zapytają o drogę kilku "miejscowych" stojących przed swoimi sklepami czy knajpkami, wreszcie sami w panice na wszystkie strony będą przekręcać mapę szukając wyjścia z sytuacji. Jeśli wybraliśmy niezbyt drogi nocleg w dzielnicy Sultanahmed, czyli na historycznym półwyspie, to niewiedza ich może być usprawiedliwiona natłokiem hotelików mieszczących się w wąskich i dość zniszczonych kamienicach. Znane sieci turystyczne, z cenami z wyższej półki, budują swoje wielkie hotele wzdłuż wybrzeża Morza Marmara, nad rzeką Złoty Róg czy w lokalizacjach z widokiem na Bosfor, graniczną cieśninę między Europą i Azją. Można co prawda narzekać na miejscowych taksówkarzy, że próbują zarobić na turystach, że nie można się z nimi porozumieć inaczej niż po turecku, czy że nie są zbytnio zorientowani w terenie. Jednak są prawdziwymi mistrzami świata jeśli chodzi o umiejętności szybkiej zmiany pasa ruchu, nawet w największym korku. Do perfekcji opanowali też przeciskanie się obok natłoku aut, nawet jeśli jedyną możliwość do tego daje zahaczenie o chodnik. Dlatego przechodnie poruszający się na jego skraju powinni być zawsze czujni. Jeśli nie są wymusi ją ostry dźwięk klaksonu. Niesamowita zwrotność, połączona ze sporą prędkością, sprawia, że momentami możemy się poczuć jakbyśmy pędzili bolidem po torze Formuły 1. Ta ostatnia, czyli wyścig o Grand Prix Turcji, wciąż jest niespełnionym marzeniem władz Stambułu. Jednak przygotowane jakiś czas temu plany budowy toru wyścigowego pod miastem na razie utknęły w martwym punkcie. Premier kraju niedawno ogłosił listę priorytetowych inwestycji na najbliższe lata w tej jednej z największych metropolii świata. Otwiera ją budowa trzeciego portu lotniczego (ponoć większego od głównego lotniska im. Ataturka), trzecia linia metra i trzeci most nad Cieśniną Bosfor, łączący Europę z Azją. Do tego jeszcze należy dodać realizację efektownego projektu największego na świecie meczetu, otoczonego malowniczymi ogrodami. Na razie więc w mieście łączącym kontynenty nie należy spodziewać pojawienia się bolidów F1, ale zawsze można pomarzyć obserwując z bliska umiejętności jazdy stambulskich taksówkarzy. Ze Stambułu Tomasz Dobiecki