Zuzanna Pawlikowska była w ostatnich latach jedną z najbardziej utalentowanych polskich juniorek, w tej kategorii wiekowej zdołała nawet wygrać kilka turniejów. Wystąpiła też w obu europejskich Wielkich Szlemach - w Paryżu i Londynie, ale jej gra w Nowym Jorku stanęła już pod znakiem zapytania. Rodzinę zawodniczki nie było bowiem stać na taki wydatek, zorganizowała więc zbiórkę wśród kibiców. A ci dopisali - wpłacili blisko 30 tys. złotych, wrocławianka poleciała do USA. W US Open przeszła dwie rundy, w tej drugiej pokonała rozstawioną z trzynastką Czeszkę Alenę Kovačkovą. Później wpadła jednak na grającą z dziką kartą Katharinę Hui i dostała srogie lanie. Przy czym Amerykanka doszła do finału i sięgnęła po końcowy triumf - bez straty seta. Cała jesień w Egipcie. I wielka szansa na pierwszy triumf, był już awans do finału Niemal całą jesień wrocławianka spędziła na Półwyspie Synaj - tam, w Szarm el-Szejk, odbywają się małe turnieje, które jednak - w przypadku sukcesów - pozwalają mocno odbić się w rankingu WTA. Pawlikowska wystąpiła aż w dziewięciu, ale też miała trochę pecha - trzykrotnie wpadała na wysoko notowaną Słowaczkę Katarinę Kuzmovą. W końcu jednak, w połowie listopada, coś drgnęło. Nastolatka przeszła kwalifikacje, dwie rundy, później ćwierćfinał i finał. I zameldowała się, pierwszy raz, w grze o zawodowy tytuł. Może i niezbyt prestiżowy, ale jakże cenny dla rozwoju kariery. W nim zmierzyła się z Rosjanką Alisą Kummel, przegrała to bardzo dziwne spotkanie. W pierwszym secie prowadziła bowiem 5:0, by przegrać... siedem kolejnych gemów. A w drugim przegrywała 2:5, po czym wyrównała na 5:5. I przegrała tie-breaka. Turniej deblistek niczym marzenie. Cztery zwycięstwa, 8:0 w gemach Na swój pierwszy zawodowy sukces Pawlikowska musiała czekać do teraz, a wygrała turniej tuż po 19. urodzinach. Poleciała do Kanady, do Brossard, będącego praktycznie przedmieściami Montrealu. Tu rywalizacja odbywa się na twardych kortach w hali. Polka wróciła do gry po trzymiesięcznej przerwie, w singlu zdołała przejść pierwszą przeszkodę w kwalifikacjach, ale później uległa młodej Amerykance Annie Frey. Mogła więc skupić się już tylko na rywalizacji deblowej, stworzyła parę z inną tenisistką z USA Ashton Bowers. Łączny ranking pozwolił im uzyskać czwarty numer rozstawienia, ale wyniki i tak przeszły wszelkie oczekiwania. Pawlikowska i Bowers wygrały bowiem wszystkie cztery spotkania bez straty seta, ledwie w trzech z tych ośmiu setów przeciwniczki były w stanie ugrać cztery gemy. No i Polka mogła zrewanżować się Frey za wcześniejszą porażkę. W finale ich rywalkami był amerykański duet: Jessica Bernales/Mia Yamakita. Fachowcy wyżej stawiali szansę zawodniczek z USA, ale praktyka pokazała coś innego. Faworytki zresztą same trochę pomogły, bo w czwartym gemie popełniły dwa z rzędu podwójne błędy serwisowe i zostały przełamane. Pawlikowska i Bowers wygrały więc 6:3. W drugiej partii breaków był już dużo więcej, po obu stronach, ale koniec końców wynik się powtórzył - znów 6:3. I dzięki temu Pawlikowska po raz pierwszy w karierze wygrała seniorski turniej ITF. W przyszłym tygodniu 19-latka znów będzie rywalizować w Brossard w Quebecu.