29-letni Kamil Majchrzak miał duże ambicje, stając na starcie tegorocznego French Open. Nasz zawodnik, który dotąd najdalej awansował w Paryżu do drugiej rundy, tym razem chciał zapisać znacznie bogatszą kartę. Z planów niestety nic nie wyjdzie, bo wszelkie scenariusze wzięły w łeb w meczu pierwszej rundy. Frustracja Kamila Majchrzaka. "Nie da się inaczej" Urodzony w Piotrkowie Trybunalskim tenisista (88. ATP), jako pierwszy nasz reprezentant zaczął zmagania w turnieju głównym i już znalazł się za jego burtą. Po słabej grze w dwóch pierwszych setach i lepszej w trzeciej partii, ale zniweczonej w jej końcówce, z ponurą kropką nad "i" w tie-breaku, z awansu cieszył się Serb Hamad Medjedović (77. ATP). Postawiła się Świątek, a teraz taki mecz z Sabalenką. 6:1, 6:0, pogrom w Paryżu Oglądając to spotkanie z wysokości niewielkiej trybuny na korcie numer 8, mając bliską perspektywę do samego kortu oraz sztabu naszego zawodnika, na czele z niemieckim trenerem Christopherem Kasem, miało się bardzo dobry ogląd na to, co działo się w kluczowych momentach tego trzysetowego boju. Z początku niewiele było słów, dopiero pod koniec pierwszej partii pojawił się delikatny coaching, ale oparty na spokojnie wypowiadanych, króciutkich zdaniach. Tak naprawdę pierwszy, gorący moment, miał miejsce pod koniec drugiego seta. Majchrzak nie mógł sobie darować błędu, który popełnił w ósmym gemie, kluczowego dla układu tej partii. Polak popełnił jednak niewymuszoną pomyłkę, chcąc posłać piłkę za siatkę, ale wyrzucił ją poza linię boczną. Tym zachowaniem Polak nie dodał sobie animuszu i zamiast 4:4 w gemach, zrobiło się 3:5, a wkrótce przegrywał w meczu już 0:2 w setach. Na koniec jeszcze, w geście zawodu, zaczął uderzać rakietą o nogę. Trzeci set rozpoczął się od festiwalu przegranych własnych podań, ale był najrówniejszą batalią. W końcówce Majchrzak miał w górze piłkę na wagę przełamania i wygrania seta, ale nie wykorzystał tej okazji. Powtórzyło się to, co było widoczne już wcześniej, abstrahując od wszelkich błędów i złych wyborów po stronie Polaka, że w najważniejszym momencie lepiej spisywał się nieznacznie wyżej notowany Medjedović. Gra Polaka posypała się w tie-braku, a gdy jedna z piłek, na styku linii końcowej, wślizgnęła się w kort, ze złości wykrztusił z siebie: "Wszystko wchodzi, wszystko" - ostatnie ze słów artykułując z mieszanką bezradności i złości w głosie. Niepocieszeni byli polscy kibice, którzy stworzyli naszemu zawodnikowi świetny doping. Wielokrotnie skandowali jego imię i nazwisko, a także powszechnie znanymi w tenisowym światku okrzykami zagrzewali do walki z przeciwnikiem. W teorii Polak miał dobrze "przeczytanego" Serba, dokładnie wiedząc, jakie największe atuty drzemią w jego arsenale. W rozmowie z Eurosportem wymieniał jego bardzo dobry serwis, grę do przodu, a także agresywne usposobienie. Na korcie jednak nie potrafił na dłużej znaleźć skutecznego antidotum. Artur Gac, Paryż