Mecz Janowicza (188. ATP) w hali Orbita ponownie oglądał niemal komplet widzów, którzy obejrzeli znacznie ciekawszy pojedynek niż starcie Polaka w pierwszej rundzie z Czechem Markiem Jalovcem. Przede wszystkim było dużo znacznie więcej wymian, a spotkanie nie miało tak jednostronnego przebiegu. Różnica polegała też na tym, że tym razem "Jerzyk" zszedł z kortu pokonany. Początek meczu był wyrównany. Janowicz bazował na swoim potężnym serwisie, a Melzer (136. ATP) był skuteczniejszy w dłuższych akcjach. Przy stanie 3:3 Polak przełamał rywala, a chwilę później łatwo wygrał swoje podanie i wydawało się, że przejął inicjatywę. Kolejne cztery gemy i w konsekwencji cały set należały jednak już do Austriaka, co wynikało w dużej mierze z błędów Janowicza, który nie był już tak precyzyjny w swoich serwisach. Drugą partię zaczął Melzer i łatwo wygrał swój serwis, a chwilę później przełamał Polaka. Przy stanie 3:0 dla Austriaka Janowicz był blisko przegrania kolejnego swojego serwisu, ale po dramatyczniej walce zdołał odwrócić los gema. Przy stanie 5:2 Melzer prowadził 40:15 i był blisko wygrania całego spotkania. Łodzianin zdołał obronić dwie piłki meczowe, a następnie wygrać całego gema. Te kilka skutecznych akcji wyraźnie podbudowało Janowicza, który przełamał chwilę później rywala, a następnie wygrał własne podanie i było 5:5. O tym, kto wygra seta, decydował tie-break. Emocje było ogromne, o czym świadczyć mogła reakcja Polaka, kiedy nie zgodził się z decyzją sędziego i wściekły uderzył rakietą o kort. Lepiej wojnę nerwów zniósł Melzer, który wygrał tie-break 8-6 i całe spotkanie w dwóch setach. Łodzianin przyznał, że to nie był jego najlepszy mecz. - Zmęczenie dało znać o sobie - dodał. Mecz Janowicza z Melzerem miało bardzo dramatyczny przebieg. W jednej z decyzji sędziów Polak wściekły uderzył rakietą o kort. Po spotkaniu stwierdził, że nie ma pretensji do arbitrów i na pewno nie wypaczyli oni wyniku. - Tak czasami bywa i tak widocznie miało być dzisiaj. Melzer grał bardzo dobry tenis, a ja trochę słabiej. Zmęczenie dało znać o sobie i też miało duży wpływ. Od środy zeszłego tygodnia gram dzień w dzień. Przegrałem, taki jest sport. Mogło tak naprawdę być w drugą stronę, ale dzisiaj to rywal okazał się lepszy - dodał łodzianin. Janowicz do Wrocławia przyjechał prosto z challengera w Bergamo, gdzie zwyciężył. Mimo zmęczenia i natężenia meczów, "Jerzyk" stwierdził, że fajnie było zagrać dla polskiej publiczności. - Jak mam być jednak szczery, to mam nadzieję, że już tu nie będę musiał przyjeżdżać po punkty rankingowe. Mogę przyjechać ewentualnie jako maskotka - stwierdził z uśmiechem. Łodzianin gra w turniejach typu challenger, aby zdobywać punkty rankingu ATP i tym samym poprawić swoją pozycję. Przyznał, że będzie teraz jednak musiał zrobić sobie krótką przerwę na regenerację sił. - Na pewno zrobię sobie ze trzy dni rehabilitacji. Odpuszczę też najprawdopodobniej turniej w Kanadzie. Nie mogę się dać zwariować. Ważne są punkty, ale tych meczów ostatnio było naprawdę bardzo dużo. Później zagram dwa turnieje w Meksyku a potem już ATP - zakończył Janowicz W ostatnim meczu dnia Przysiężny (402. ATP) zmierzy się z rozstawionym z numerem drugim Słowakiem Lacko (101. ATP).