W ten sposób 34-letnia Amerykanka wyrównała rekord 22 wielkoszlemowych tytułów, z jakimi karierę zakończyła ponad dwie dekady temu Niemka Steffi Graf. - Trudno było nie myśleć zupełnie o liczbie 22, która gdzieś tam w głowie wciąż się pojawiała i wracała. Teraz stała się faktem i jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, bo to wielki sukces i to odniesiony tu, w Wimbledonie. Ale mam nadzieję, że to nie koniec, bo za kilka godzin znów tu wrócę, by zagrać w finale debla, razem z Venus. Trzymajcie więc za nas kciuki - powiedziała podczas ceremonii triumfatorka. Williams po raz drugi z rzędu okazała się najlepsza na kortach przy Church Road, gdzie wcześniej nie miała sobie równych także w latach 2002-03, 2009-10 i 2012, kiedy pokonała w decydującym meczu Agnieszkę Radwańską. W sobotę tenisistka z USA zdobyła 71. tytuł w zawodowej karierze. Przy okazji wygrała 86. mecz na wimbledońskiej trawie, na której poniosła dotychczas 10 porażek, w tym dwie w finałach - w 2004 roku z Rosjanką Marią Szarapową, a w 2008 ze starszą siostrą Venus. Obroniła też komplet 2000 punktów, więc pozostanie zdecydowaną liderką rankingu WTA Tour. Natomiast Kerber, dzięki 1300 pkt zdobytym w Londynie, awansuje na drugie miejsce na świecie, spychając na trzecią pozycję Hiszpankę Garbine Muguruzę (ubiegłoroczna finalistka odpadła już w drugiej rundzie) i na czwartą Agnieszkę Radwańską (odpadła w 1/8 finału). Williams otrzyma czek na sumę dwóch milionów funtów, a pokonana przez nią przeciwniczka wygra w Londynie połowę tej sumy. Tenisistki trofea odebrały z rąk księcia Kentu, honorowego prezesa The All England Lawn Tennis and Croquet Club. Było to ósme spotkanie Williams z Kerber, a Amerykanka lepsza w tej rywalizacji okazała się po raz szósty. Ostatnio trafiły na siebie w styczniu, również w wielkoszlemowym finale, ale w Australian Open, gdzie lepsza okazała się w trzech setach Kerber, która odniosła w Melbourne największy sukces w dotychczasowej karierze. Co ciekawe wszystkie siedem poprzednich pojedynków stoczyły na twardej nawierzchni. Williams osiągnęła trzeci w tym sezonie finał w Wielkim Szlemie, ale pierwszy zakończyła zwycięsko, bowiem przed pięcioma tygodniami poniosła porażkę w walce o tytuł na paryskich kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa z Muguruzą. Ale wróćmy na londyńską trawę, która po dwóch tygodniach zmagań tenisistów w wielu miejscach jest mocno zadeptana. Głównie w okolicach linii głównej, do metra za nią, no nieznacznie na środku, w okolicach siatki. To skutek tego, że z roku na rok nawierzchnia jest coraz wolniejsza, piłki coraz cięższe, co wpływa na to, że dziś taktyka "serwis-wolej" jest niemal niespotykana, nawet u mężczyzn. Dziennikarze "The Daily Mail" zadali sobie trud i wyliczyli - na bazie szczegółowych wimbledońskich statystyk - że Szwajcar Roger Federer (odpadł w piątek w półfinale) na początku kariery, przy pierwszych zwycięstwach w Londynie, ponad 60-70 procent punktów zdobywał właśnie przy siatce. W kolejnych sezonach ta wartość regularnie malała i obecnie nie wykracza poza przedział 20-30 procent. Wracając jednak do sobotniego finału - jeśli ktoś by powiedział, że będzie on przypominał męski tenis, to niewiele by się pomylił. Solidne serwisy, mocne uderzenia lądujące głównie w okolicach linii, częste wypady do siatki, mordercze wymiany z tyłu kortu i rzadkie przełamania serwisów. W pierwszej partii Amerykanka miała do dyspozycji pięć "break pointów", ale tylko jeden z nich zamieniła na "breaka", za to w ostatnim gemie. Wykorzystała w nim pierwszego setbola, po 47 minutach. Warto podkreślić jej przewagę w wygrywających uderzeniach 24-10, ale ryzykowny i agresywny styl miał też negatywne skutki, bo w niewymuszonych błędach było 10-4. Drugi set również przypominał męską grę gem za gem, serwis za serwis, choć w siódmym gemie nieznacznie otworzyła się furtka dla Kerber, która miała jedną szansę na przełamanie podania faworyzowanej rywalki. Zaraz potem jednak były dwa kolejne asy serwisowe Amerykanki, a następnie wyrzucony na aut prosty forhend przez Niemkę, która na co dzień trenuje na kortach wybudowanych przez jej dziadka Janusza Rzeźnika w Puszczykowie koło Poznania. To wyraźnie zostawiło ślad w psychice Kerber, która chwilę po tym serwowała już mniej pewnie, niż dotychczas i pozwoliła się nieoczekiwanie przełamać. Sprawiała też wrażenie wybitej nieco z rytmu. Kolejny gem, to była już egzekucja serwisowa ze strony Amerykanki, która po godzinie i 21 minutach, wykorzystała pierwszego z trzech meczboli, kończąc spotkanie efektownym wolejem z forhendu. Zaraz po tym położyła się z radości na miękkiej trawie, nim ruszyła do siatki podziękować za grę rywalce.