Interia: Pomimo problemów zdrowotnych postanowiła pani przedłużyć do 45. serię występów w Wielkim Szlemie startami w Paryżu i Londynie. Czy nie lepiej byłoby postąpić jak Roger Federer, który nie grał w Roland Garros i nikt do nie go nie miał pretensji? - Może nie mówmy o Rogerze, tylko powróćmy na ziemię, do rzeczywistości. Roger gra przede wszystkim, żeby wygrywać, więc odpuścił "ziemię", bo wiedział, że ma szanse wygrać tu na trawie. Jego nie interesuje półfinał, nawet w Wielkim Szlemie... ...ale pani chyba również? - Oczywiście, choć po obecnych problemach zdrowotnych to bym się z półfinału ucieszyła, szczególnie w Wimbledonie. Nie oszukujmy się, Roger wygrał więcej niż inni, więc jest też w stanie poświecić jednego Wielkiego Szlema, żeby wygrać inny. Pełen szacunek za takie odważne decyzje, bo na pewno nie są łatwe. A jeśli chodzi o mnie, to bardzo się cieszę, że tej serii występów w Wielkim Szlemie nie przerwałam, bo jest imponująca. Dlatego najpierw robiłam wszystko, żeby moja stopa nie była jak deska i pozwoliła mi zagrać w Paryżu, a potem również żebym mogła grać w Londynie. Nie było to łatwe, bo oprócz zdrowia, to jeszcze doszła zmiana nawierzchni z wolnej mączki na szybką trawę, więc i moja stopa to odczuła trochę. Zresztą w tym wieku każda zmiana nawierzchni jest dla mnie coraz trudniejsza, nie tylko ze względu na stopę, ale i bark czy kręgosłup. Jednak moje ciało potrzebuje coraz więcej czasu na adaptację do nowych warunków. "W tym wieku" - zabrzmiało poważnie, a przecież Serena Williams ma 36 lat, jej starsza siostra Venus - 37, Federer będzie miał w sierpniu 36. - No tutaj nie da się tak łatwo wszystkich porównywać według tej samej linijki. Wiele zależy od tego, jak kariera przebiegała. Jeśli ktoś miał półroczne przerwy czy roczne, to jednak jest to duża regeneracja dla organizmu, bez tych wszystkich turniejów. I też jest kwestia tego, ile kogoś kosztuje każdy mecz. Inaczej będzie z kimś, kto naprawdę dużo gra, no i serwuje ponad 200 kilometrów, dlatego wiele różnych aspektów należy wziąć pod uwagę. To bardzo indywidualna sprawa, jak choćby Venus Williams, która miała przerwy i teraz jest w stanie grać, mimo 37 lat. To zależy też zwyczajnie od specyfiki ciała, ale może nie wchodzimy w genetykę. To jak się miewa ciało Agnieszki Radwańskiej, na ile jeszcze lat gry w tenisa jest zaprogramowane? - Na pewno chciałabym jeszcze parę lat pograć, ale moje ciało na pewno nie jest idealne do tenisa. Jest jednak bardzo delikatne, bo mam bardzo smukłą budowę. Chciałabym mieć trochę większą masę, zresztą cały czas nad tym pracuję, próbowałam już chyba wszystkich metod świata, ale nic na to nie poradzę, że mam taką budowę. Ale trzeba grać z tym, co się ma i tyle. W sumie to ciało chyba nie jest takie złe, bo raczej niewiele kontuzji się pani przytrafiało? - Na pewno, ale też to jest tak, że od kilku lat jednak inwestuje w swoje zdrowie dość dużo. Na turniejach za każdym razem mam jednak swojego fizjoterapeutę. No i kiedy jestem w Warszawie, to co najmniej pięć razy w tygodniu jest masaż, albo fizjo. Czasem się nawet śmieję, że na stole jestem dłużej, niż na korcie. Bo jak gram dwugodzinny mecz, to potem muszę dwie godziny na stole do masażu poleżeć. To jest część treningu, bo trzeba dbać o siebie, nawet kiedy jest ok, a nie tylko przy kontuzjach. No właśnie, pomimo ostatnich kontuzji i turbulencji zdrowotnych dopisuje pani humor na konferencjach prasowych choćby. Czy to znaczy, że wszystko już jest dobrze? - Staram się nie myśleć tak na poważnie o kontuzjach i ostatnich problemach zdrowotnych, spowodowanych wirusem. Chociaż, kiedy się wychodzi na kort, to nie da się tego wszystkiego wyrzucić z głowy tak do końca, więc trzeba zachować do tego zdrowy dystans, a nawet pewne rzeczy obrócić w żart. To pomaga czasem się odstresować. Tym bardziej, że przegranie w pierwszej czy drugiej rundzie jest chyba dość bolesne? - Zdecydowanie, szczególnie dla zawodniczki z moim dorobkiem i wysokim numerem w rozstawieniu. Zawsze w pierwszych rundach Wielkiego Szlema czuje się presję, bo nie jest fajne przegrać pierwszy czy drugi mecz, szczególnie w Wimbledonie, który jest najważniejszym turniejem w sezonie. Jednak przyjechałam tu z pełną świadomością, że brakuje mi ogrania nie tylko na trawie, ale ogólnie w całym sezonie, dlatego staram się nie nakładać na siebie nadmiernych oczekiwań. Pewnych rzeczy nie przeskoczę, tylko muszę brać to, co mi przyniesie każdy mecz i wykorzystywać to, że trawa jest moją ulubioną nawierzchnią i sprzyja mojej grze. Jest pani jedną z nielicznych tenisistek tak długo się utrzymujących w czołowej dziesiątce rankingu WTA Tour, ale chyba też nieliczną, którą tak omijały większe kontuzje i przerwy w grze? - Zdecydowanie tak, ale za to ten rok, to chyba jest u mnie kumulacja tych wszystkich ostatnich lat właśnie. To nie jest tak, że nagle coś mi się zrobiło z niczego, że z powietrza sobie to wymyśliłam. Coś w końcu mnie dopadło, a to są przewlekłe stany, wręcz patologiczne, które nie chcą się po prostu już leczyć. Choćby ze stopą tak naprawdę walczę już ponad rok. Idzie to naprawdę bardzo źle i nie mogę się tego pozbyć. Przemęczenie organizmu na pewno jest takie, że praktycznie wszystko łapię. Jesteśmy cały czas w kilka osób, nikomu nic nie jest, a ja łapię wirusa i dwa tygodnie prawie nic nie jem i się prawie z łóżka nie ruszam, tracąc przy tym kilka kilo i wyglądać jak swój własny cień. Tak się kółko zamyka, dziś osłabienie organizmu, przemęczenie, dodatkowy stres, bo choć coś się dzieje, to chce się już wracać na kort. To powoduje napięcie, kolejną presję, no i się robi taki kłębek, a to kiedyś wreszcie musi pęknąć i dosłownie coś pęka w końcu. No a że się w tym roku nałożyły jeszcze kontuzje typowo tenisowe, jak teraz stopa. Chyba coraz trudniej jest wracać na korty, nawet po kilkutygodniowych przerwach, bo konkurencja rośnie z każdym dniem? - Poziom w tenisie od paru lat się coraz bardziej wyrównuje, szczególnie kobiecy, bo w męskim grają tak naprawdę cztery osoby, a reszta tylko próbuje. Natomiast w damskim właściwie wszystko się może wydarzyć, co pokazują nawet Wielkie Szlemy, a w nich nie da się zwyciężyć przypadkowo, bo jednak trzeba wygrać po drodze siedem meczów. Dlatego np. zwycięstwo Jeleny Ostapenko w Roland Garros to nie przypadek. One zdarzają się w mniejszych turniejach, bo np. w pierwszej rundzie jest "bye", potem zdarzy się krecz czy walkower i się robi finał, a potem nagle jest puchar. Myślę, że miesiąc temu w Paryżu Ostapenko pokazała taki tenis, że nikt nie powie raczej, że nie zasłużyła na zwycięstwo. Ale przed Roland Garros chyba jednak mało kto na nią stawiał? - Zgadza się, choć była wymieniana w gronie faworytek, ale wydawało się, że kto inny ma większe szanse. Zresztą jak czasem tak się zastanawiamy na początku Wielkiego Szlema czy w trakcie patrząc na jakieś mecze sugerujemy, czy czasem nawet zakładamy się, kto dziś wygra, a potem wyniki się mijają kompletnie z tym, co mówimy. Naprawdę trudno jest coś przewidzieć, pomimo, że siedzimy w tym. Przecież znamy te wszystkie dziewczyny, widzimy podczas treningów czy coś im jest, czy też nie, czy któraś jest przemęczona. To jednak coraz rzadziej się przekłada na faktyczne rezultaty, no może przekłada się góra w 30 procentach. Nie wydaje się pani, że nie tak dawno niewiele było przetasowań w czołowej dziesiątce rankingu, a teraz trudno za nimi nadążyć? - Fakt, że rotacje w czołówce są niesamowite, ale i trochę dalej też, w 30-tce czy w 50-tce, bo tam jest tak naprawdę połowa nowych dziewczyn. Tak naprawdę, mimo, że ktoś tam się wdrapie, to wcale nie znaczy, że dłużej tam będzie, bo utrzymać się jest coraz trudniej, tak jest wyrównany poziom. Nawet te młode grają już taki dojrzały tenis, jakby z dużym doświadczeniem, chociaż go nie mają, bo mają ledwie 18 lat. Także nie można absolutnie nikogo lekceważyć, bo jest młody. Te dziewczyny naprawdę pokazują się z jak najlepszej strony. Czy wchodząc co roku do tej samej szatni w Wimbledonie nie czuje się pani jak "weteranka" i nie dziwią pani coraz to nowe twarze? - Czasem może się zastanawiam, czy nie jestem już takim antykiem, który tam stoi nieustannie, pomimo przemeblowań dookoła. Cieszę się, że parę lat jestem w tej czołówce, no i jeszcze z tej szatni na górze tutaj nikt mnie nie wyrzucił. Ale liczę, że po tylu latach w czołówce, nawet jeśli po tym pechowym sezonie zaliczę jakiś mały spadek, to nie będzie tak źle. W końcu nie ma chyba dziewczyny, której by się drobny spadek nie zdarzył gdzieś tam po drodze w karierze. W Londynie rozmawiał Tomasz Dobiecki