"Czy dużo trenuję na trawie? Niezupełnie, powiedziałam, że raczej wcale, bo w domu nie mamy trawiastych kortów, niestety. Do Wimbledonu i części sezonu na trawie przygotowuję się na kortach ze sztucznej trawy. Nie jest to to samo, bo na niej piłki mniej się ślizgają, ale z braku innych możliwości dobre i to" - przekonywała Radwańska dziennikarza "The Daily Mail" na jednej z konferencji. Czwarta tenisistka w rankingu WTA Tour przed rokiem, jako pierwsza Polka od ponad 75 lat, wystąpiła w Wielkim Szlemie w finale. Właśnie w Londynie osiągnęła swój najlepszy wynik w dotychczasowej karierze, ponosząc w decydującym meczu porażkę z Amerykanką Sereną Williams. Tegoroczny półfinał w tym kontekście może być oceniany jako słabszy rezultat, w dodatku pod nieobecność trzech najlepszych zawodniczek w rankingu drabinka wydawała się otwarta nawet w kwestii tytułu. Jednak trzy ciężkie trzysetowe maratony z rzędu przed półfinałem z Sabine Lisicki nie pozostały bez wpływu na zdrowie krakowianki. Zmęczenie i solidne taśmy uciskowe na obydwu udach trochę opóźniały start do szybkich piłek Niemki w końcówce. "Były takie chwile, że głowa i ciało chciały biec, ale nogi stały w miejscu. Niestety trawa jest bardzo wymagającą nawierzchnią, a szczególnie czuje się w nogach następnego dnia. Jednak tak naprawdę zadecydowały o zwycięstwie dwie, trzy piłki, ona miała ciut więcej szczęścia i tyle" - tłumaczyła Polka. Fakt, że szkoda drabinki, z której szybko zniknęły trzy najlepsze obecnie tenisistki i "murowana" faworytka Williams (nr 1.). Rosjanka Maria Szarapowa (2.) i Białorusinka Wiktoria Azarenka (3.). Z pierwszej czwórki najdłużej więc była w turnieju Radwańska, a 23. na świecie Lisicki przecież w 1/8 finału całkowicie rozmontowała grę broniącej tytułu Amerykanki. Triumf Francuzki Marion Bartoli (nr 15.), która po raz drugi w Londynie była w finale, to pewne zaskoczenie, choć z drugiej strony nie straciła w całym turnieju nawet seta, co w jakimś stopniu potwierdza słowa krakowianki o trudach gry na trawie. Półfinał Radwańskiej w Wielkim Szlemie, albo co najmniej ćwierćfinał, to - jak sama mówi - minimum przyzwoitości dla zawodniczki z jej rankingiem. Jednak nikt chyba nie był w stanie przewidzieć, że po raz pierwszy w historii Polak zagra w półfinale rywalizacji mężczyzn. To było jasne już w ostatni poniedziałek, bowiem awans do ćwierćfinału wywalczyli tego dnia Janowicz (nr 24.) i Kubot. Obaj po raz pierwszy, obaj nieoczekiwanie, bo w tym miejscu los miał zetknąć dwóch byłych mistrzów Wimbledonu Szwajcara Rogera Federera (nr 3.) i Hiszpana Rafaela Nadala (5.). Obaj jednak wcześniej zaznali goryczy dość sensacyjnych porażek. O tenisie mówi się, że jest grą błędów, że polega przede wszystkim na wykorzystywaniu błędów i potknięć innych. "Obaj z Jurkiem idealnie wykorzystaliśmy swoje szanse, jakie otworzyły się w naszej części drabinki. W końcu w drugiej rundzie mogłem trafić przecież na Nadala, no i nie wiadomo jakby było. Umówmy się, gdyby nie odrobina szczęścia, to pewnie bym tu nie siedział" - powiedział Kubot, z którym po ćwierćfinałowej porażce z Janowiczem odbyła się konferencja w największej sali, z udziałem międzynarodowych dziennikarzy. W Open Erze tenisa w 1/4 finału Wielkiego Szlema trzykrotnie był tylko Wojciech Fibak, w 1980 w Roland Garros, Wimbledonie i US Open. Bliski awansu do tej fazy był przed dwoma laty w Londynie Kubot, ale nie wykorzystał piłki meczowej przeciwko Hiszpanowi Feliciano Lopezowi w czwartej rundzie. Pozostałe wyniki Polaków w tegorocznej, 127. już edycji Wimbledonu: to ćwierćfinał miksta Marcin Matkowski i Kveta Peschke (Czechy); 1/8 finału debla Kubot-Matkowski oraz 1/16 finału pary Tomasz Bednarek i Mateusz Kowalczyk, a także dwie przegrane w pierwszych rundach Alicji Rosolskiej - w grze podwójnej z Białorusinką Olgą Goworcową i mieszanej z Holendrem Robinem Haase'm.