Od rana w Londynie i całej Wielkiej Brytanii panuje gorączka o nazwie "Murrayomania", która może sprawić, że wpadniemy w stany lękowe. Przeskakując pilotem po kilku kanałach brytyjskiej telewizji BBC można odnieść wrażenie, że Andy zdetronizował Elżbietę II, zastąpił premiera i każdą inną ważną personę na Wyspach. Aż strach otworzyć lodówkę w obawie czy nie wyskoczy z niej Mister Murray. Stacje prześcigają się od wczesnego poranka w udowadnianiu, że dzisiaj wszystko dzieje się dla, albo przynajmniej przez tenisistę z niewielkiego Dunblane. W końcu, jeśli wierzyć rozsianym na obiekcie The All England Lawn Tennis Club gwiazdom telewizji, to kortowi właśnie zdjęli z trawy ochronną plandekę dla Andy'ego, słońce od świtu świeci również dla niego, kibice koczują wzdłuż klubowego muru również dla Szkota - no w tym ostatnim, to może faktycznie przeważa prawda. Ponoć, jak w czwartek donosiły miejscowe gazety, kupienie z drugiej ręki biletów na piątkowe półfinały mężczyzn - mecz Murray-Janowicz odbędzie sią jako drugi późnym popołudniem - to był koszt przekraczający sześć tysięcy funtów na osobę. Dla porównania w oficjalnej sprzedaży te same wejściówki przed turniejem były mniej więcej po 200 funtów w najlepszych sektorach kortu centralnego. Przejrzenie, choćby pobieżne brytyjskiej prasy, określić da się prostym "deja vu". Wszędzie tylko rudawy Szkot z uniesionymi wysoko w górę rękoma w geście zwycięstwa, jego matka i narzeczona dopingujące go na trybunach i wszędzie flagi Zjednoczonego Królestwa. Po prostu cała Wielka Brytania jest dziś z Andym, a może to Andy jest po prostu dziś Wielką Brytanią? Można się w tym pogubić, naprawdę. Tak po ludzku należałoby się zastanowić, czy Murray może pod taką presją wyjść dzisiaj z domu, czy przypadkiem nie położy się przed drzwiami londyńskiej rezydencji i nie zacznie szlochać "mamo ja nie chcę tam iść" albo "boję się". Być może kamery BBC i zastępy fotoreporterów pokażą nawet i uwiecznią drogę Andy'ego na korty w tym jednym z najważniejszych dni dla Brytyjczyków, a co najmniej dla brytyjskiego tenisa. Warto pamiętać, że Brytyjczycy czekają już 77 lat na swojego zwycięzcę Wimbledonu. Ostatnim był Fred Perry, który triumfował w nim w 1935 roku i to po raz trzeci z rzędu. Jego brązowa statua stoi przy głównym budynku klubowym przy Church Road i od rana służy za tło do niemal wszystkich wystąpień dziennikarzy BBC z Londynu. W sumie ta sama historia przydarzyła się rok temu, ale w dniu finału, w którym Murray przegrał z Rogerem Federerem. Miesiąc później pokonał tego samego Szwajcara w olimpijskim finale londyńskich igrzysk, na tej samej trawie, ale wówczas musiał przełknąć gorzką pigułkę. Najlepiej obrazuje ją ówczesny tytuł czołówki w "The Daily Telegraph" - "Andy pamiętaj wciąż nie wygrałeś Wimbledonu! Czekamy". Środki masowego przekazu tłumaczą w piątek, czemu tak ważny jest ten dzień dla 26-letniego Andy'ego. Jego rywalem po drugiej stronie siatki ma być określany jako "Polish power", mierzący 203 cm Jerzy Janowicz, młodszy od niego o cztery lata. Swoją drogą należałyby się tantiemy dla debla Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, który kilka lat temu został w ATP Tour okrzyknięty mianem "Polish power", w którego wymyśleniu ponoć mieli udział amerykańscy bliźniacy Bob i Mike Bryanowie. Półfinałowe mecze Wimbledonu w singlu mężczyzn pokaże stacja Polsat Sport. O 14.00 rozpoczął się mecz Novaka Djokovica z Juanem Martinem Del Potro. Po zakończeniu tego spotkania na kort centralny wyjdą Janowicz i Murray. Zapraszamy na relację na żywo z meczu 1/2 finału Wimbledonu Jerzy Janowicz - Andy Murray!