- Na pewno muszę się opierać na swoim serwisie i agresywnej grze. Wiem, jak on gra, raz z nim nawet przegrałem, ale też widziałem go jeszcze kilkakrotnie w akcji. Na pewno muszę zagrać dobry mecz, w sensie dobry tenis, bo jeśli zagram słabo, no to nie ma raczej tam dyskusji większej. Tak że najważniejsze, żebym grał swój tenis i przez cały mecz grał agresywnie - powiedział Interii Janowicz. 26-letni Polak pokonał w poniedziałek Kanadyjczyka Denisa Shapovalova 6:4, 3:6, 6:3, 7:6 (7-2), po dobrym meczu, choć fragmentami było widać, że jeszcze brakuje mu ogrania turniejowego po przerwach spowodowanych kontuzjami. W trakcie spotkania łodzianin miał zastrzeżenia do kilku decyzji sędzi liniowej, jak się okazało słuszne, bo szybko została zastąpiona. Jednak w mediach pojawiły się teksty wydobywające rzekomą kłótnię z sędzią, a nie kwestie zwycięskiego meczu. - Nie mam pretensji, jeśli ktoś opisuje jakąś konkretną sytuację, czy ocenia mecz w taki, a nie inny sposób. Ale irytuje mnie mnie nierzetelność, bo widziałem po pierwszym meczu tytuł "Janowicz znów się kłócił", chociaż wyszło na to, że faktycznie sędzia się myliła na moją niekorzyść. Wolałbym przeczytać, że Janowicz pokazał dobry tenis i awansował do drugiej rundy Wimbledonu. Częściej jednak zdarzają się artykuły podkręcone tylko po to, by było częściej klikane. Choćby po Roland Garros pojawił się w polskiej prasie tekst, z którego wynika, że jestem leniwy, nie robię nic, nie słucham się Guenthera, wydaję na niego pieniądze, a tak naprawdę go mam w "wielkim poważaniu" - powiedział Interii Janowicz. - Akurat, jeśli chodzi o Guentera, to jest świetny człowiek i jestem z nim bardzo zżyty. Praktycznie to jest jedyna osoba, z którą mam tak dobry kontakt od wielu, wielu lat, jeśli chodzi o mój tenis. Bardzo dobrze się dogadujemy, nie mieliśmy żadnych problemów z komunikacją, jak i treningami, czy jakikolwiek planem do realizacji, jaki mi wskazał. Po tamtej publikacji rozmawiałem godzinę z Guentherem i tłumaczyłem mu słowo w słowo, co zostało napisane. On mi powiedział, że to jest bzdura, że w wywiadzie mówił tylko o tym jak wygląda jego praca i współpraca z nim nie w odniesieniu do mnie, tylko ogólnie. Mówił, że jego trzeba słuchać i wykonywać jego polecenia. Ale nie powiedział, że ja go nie słucham i nie wykonuję jego poleceń, co wynikało z tego artykułu - dodał. Janowicz znany jest z emocjonalnych reakcji, żywiołowego zachowania na korcie, ale też poza nim. To sprawiło, że już dawno przypięto mu łatkę "niegrzecznego chłopca tenisa". - Tak naprawdę w dzisiejszych czasach, a szczególnie w Polsce, panuje jedna zasada: nie mów nic, nie rób nic i bądź nikim. Taka jest smutna prawda. Ludzie i dziennikarze nie lubią tych, którzy robią coś inaczej. Toleruje się ludzi, którzy są raczej bezpłciowi, nie wyróżniają się i nie są sobą. Każdy wywiad wygląda praktycznie tak samo: gratuluje się przeciwnikowi, sponsorowi, powie się coś o meczu i tyle. Kiedyś te wywiady były ciekawe, bo sportowcy nie bronili się przed powiedzeniem tego, co chcieli powiedzieć. Tak było choćby z Pete’m Samprasem, zapytanym jaka jest różnica między nim, a Patrickiem Rafterem. Ten odpowiedział, że 14 Wielkich Szlemów. W dzisiejszych czasach czegoś takiego się nie powie, bo będzie się zlinczowanym, zdeptanym, oplutym i zostanie się uznanym za chama. Niby panuje demokracja, ale tak naprawdę nie mogę powiedzieć tego, co myślę, co czuję, bo nie wypada - uważa Janowicz, który w środę spotka się z Pouille późnym popołudniem, w trzecim pojedynku na korcie numer 3. W światowym tenisie czasem można dostrzec różne prowokacje między zawodnikami w trakcie meczów, ale głównie podczas oglądania ich na żywo. W relacjach telewizyjnych często umykają, zwykle przez umiejętne zachowania zawodników stosujących takie metody. Potwierdza to Magda Linette, która we wtorek odpadła w pierwszej rundzie Wimbledonu, po porażce z Amerykanką Bethanie Mattek-Sans 6:1, 2:6, 3:6. - Na korcie często dzieją się różne rzeczy. Choćby z Bethanie miałam rok temu taką sytuację w Miami, choć nie będę tutaj przytaczać ze szczegółami. Ogólnie ona skorzystała z coachingu, a w trakcie powtarzała na głos: I'm gonna beat a bitch! I'm gonna beat a bitch! Tak szczerze, to wiem, jak ona jest, lubię ją, a to trochę takie amerykańskie zachowanie motywacyjne. Dla mnie to było bardziej śmieszne i mnie nastroiło, żeby samemu być bardziej spokojną. Ale poza tym zdarzeniem, to naprawdę bardzo dużo jest dziwnych sytuacji, choć przede wszystkim na mniejszych turniejach. Na większych to po pierwsze nie słyszę czasem tego, bo jest więcej osób. A po drugie takie osoby też nie bardzo chciałby takie rzeczy robić na Wielkim Szlemie na przykład, bo wtedy byłoby o tym głośno - powiedziała Linette. - Ale jak pamiętam mnóstwo małych ITF-ów, od 10-tek, 25-tek, czy nawet mniejszych turniejów WTA Tour, to bywało bardzo różnie. Na przykład mówiono, że jestem krową, albo byłam gdzieś tam uderzona czy potrącona przechodząc obok rywalek. Nawet na turniejach WTA Tour 250, gdzie nie ma kamer, też się dzieje naprawdę bardzo dużo. Wiele zależy od osoby, ale też sporo wychodzi takich zachowań od trenerów czy rodzin zawodniczek. Na przykład klaskanie po netach, czy zepsutych piłkach, głośne złośliwe komentarze rzucane z trybun. Niestety ja mam to do siebie, że traktuję to bardzo emocjonalnie i bardzo do siebie, a tak naprawdę po prostu nie powinnam reagować. Jednak parę razy mnie to wybiło z równowagi. To oczywiście jest nie fair choć w sumie każdy gra o życie, więc czasem chwyta się wszystkiego. Z Londynu Tomasz Dobiecki