Dotychczas na obiekcie należącym The All England Lawn Tennis and Croquet Club Polak miał okazję dwukrotnie grać tylko na drugim co do wielkości stadionie - Korcie Numer 1. Miało to miejsce w 2013 roku i przegrał wówczas z Jerzym Janowiczem singlowy ćwierćfinał, a także w tym tygodniu przy okazji półfinału debla. - Mieliśmy okazję wejść na Kort Centralny w czwartek po południu, krótko przed pierwszym półfinałem kobiet. To było kilka, czy kilkanaście minut zaledwie i nie można było oczywiście poodbijać piłek, ale i ta to zrobiło na mnie wielkie wrażenie. To jest takie uczucie, jakby prąd Cię kopnął, chociaż nigdy mnie nie poraził. Ale wychodząc na ten kort już odczuwasz dumę, że jesteś na Korcie Centralnym Wimbledonu, o którym całe życie marzyłeś i robiłeś wszystko, żeby na nim móc zagrać. Każdy z nas ma marzenia i to jedno moje wielkie marzenie się właśnie spełniło - powiedział Interii Kubot. - Kiedy ponownie wchodziliśmy na Kort Centralny, ale już tuż przed finałem, znowu poczułem ciarki na plecach, jeszcze większe nawet, bo to jednak świątynia tenisa i finał Wimbledonu. I do tego atmosfera była fantastyczna przez cały mecz. No i kolejny trudny pięciosetowy mecz w turnieju, zwycięstwo i wręczenie pucharów przez księcia Kentu, którego nie raz widziałem w telewizji, jak wręczał puchary najlepszym tenisistom świata. Cały czas to jeszcze nie dociera do mnie, pewnie dotrze dopiero, jak wrócę do kraju - dodał. Natomiast Melo już wystąpił na Korcie Centralnym, którego trybuny mogą pomieścić blisko 15 tysięcy widzów, finale w 2013 roku (z Chorwatem Ivanem Dodigiem), ale dopiero dwa lata później odniósł pierwsze zwycięstwo wielkoszlemowe w Roland Garros, zanim powtórzył je u boku Polaka w Londynie. - Trudno porównać te dwa zwycięstwa i powiedzieć, które jest ważniejsze. Na pewno to w Roland Garros było dla mnie wyjątkowe, jak dla każdego Brazylijczyka, bo przecież tam wcześniej trzy razy wygrywał w singlu "Guga" Kuerten. Ale to zwycięstwo cieszy mnie, bo odniosłem je z Łukaszem, który już drugi raz pomógł mi zostać numerem jeden na świecie w rankingu deblowym. Poprzednio pomógł mi dwa lata temu w Wiedniu, gdzie wygraliśmy, a ja po tym zostałem po raz pierwszy liderem rankingu ATP - powiedział na konferencji prasowej Melo. Brazylijczyk w poniedziałek wskoczy na fotel lidera indywidualnej klasyfikacji deblistów ATP World Tour, na którym spędził wcześniej 22 tygodnie. Natomiast Kubot, który był dotychczas najwyżej notowany na siódmej pozycji, awansuje na czwartą. W sobotnim finale, który trwał cztery godziny i 41 minut, polsko-brazylijski duet, rozstawiony z numerem czwartym, pokonał Austriaka Olivera Maracha i Chorwata Mate Pavicia 5:7, 7:5, 7:6 (7-2), 3:6, 13:11. - Chciałbym pogratulować naszym przeciwnikom, szczególnie Oliverowi, który jest moim przyjacielem od wielu lat i kiedyś przez dwa i pół roku tworzyliśmy zgrany debel. On pierwszy raz grał w finale Wielkiego Szlema i na pewno bardzo chciał wygrać, zresztą tak jak i my, ale ktoś musiał przecież przegrać. Cieszę się, że zagraliśmy fantastycznie tego ostatniego gema dzisiaj i wygraliśmy ten turniej, choć tak naprawdę wciąż jeszcze nie zdaję sobie z tego sprawy. To był po prostu kolejny mecz, tak jak poprzednie, bo tylko tak o tym myśleliśmy - powiedział Kubot. - Cieszę się, że udało nam się wykorzystać przy tym doświadczenie Marcela, który tu już był w finale. Zresztą, Australian Open 2014 wygrałem ze Szwedem Robertem Lindstedtem, który wcześniej był w trzech finałach w Wielkim Szlemie i nigdy ich nie wygrał. Także bardzo cenne było mieć w obu przypadkach obok siebie zawodników, którzy to już przeżyli te mecze, choć je przegrali. Myślę, że dzięki temu zagraliśmy świetnie w końcówce i wygraliśmy to spotkanie. Były wielkie emocje, a każdy z nas musiał sobie jakoś z nimi poradzić. To był cud, ale szczęście nam dopisało przy ostatniej piłce, no i napisaliśmy historię - dodał. Najbardziej dramatyczny był piąty set, chociaż cały czas wydawało się, że nieznaczna przewagę mają Kubot i Melo. Jednak przy stanie 8:8 nieoczekiwanie przy podaniu Polaka pojawił się wynik 0-40, a potem również przewaga dla rywali. Jednak ten niesamowicie się zmobilizował i wyszedł z opresji dzięki świetnym serwisom i wsparciu przy siatce partnera. - To był pierwszy z dwóch kluczowych momentów w tym finale. Wiem, jak Łukasz potrafi świetnie serwować, ale było naprawdę bardzo niebezpiecznie i to mogło nas kosztować przegraną. Ale on znowu popisał się genialnymi serwisami, a ja dwa razy mogłem tylko skończyć wymiany wolejami. Drugim kluczowym momentem była przerwa na zasłonienie kortu dachem. Wiedzieliśmy, że cały czas musimy być skoncentrowani i zmotywowani, żeby po wznowieniu zaatakować ich solidnie. Dla mnie to była trudna sytuacja, bo to ja po przerwie pierwszy serowałem, dlatego szybko wróciliśmy na kort i zanim grę wznowiono, zaserwowałem kilka razy, żeby nie zgubić rytmu - powiedział Interii Melo. Przy stanie 11:11 tenisiści udali się na niespełna kwadrans do szatni, a w tym czasie zasunięto dach na Korcie Centralnym i zapalono światła, bo zmierz zaczynał coraz bardziej ograniczać widoczność. Po powrocie Melo bez straty punktu utrzymał swoje podanie. Chwilę później ta sztuka nie udała się Paviciowi, który nadział się na świetne returny rywali. - To był naprawdę bardzo równy i trudny mecz, trudny szczególnie pod względem mentalnym, bo nie było najmniejszego miejsca na błędy. Po fantastycznym gemie serwisowym Marcelo dał niesamowitą maksymalną energię. Potem, w ostatnim gemie, już po jego pierwszej piłce poczułem, że to czas, aby się podłączyć. Udało mi się zagrać dwa świetnie returny, przy czym Marcelo też zagrał szczęśliwie po necie. No i wtedy szliśmy już po zwycięstwo i udało się. A teraz jest czas na to, aby świętować i cieszyć się z tego zwycięstwa - podkreślił Polak. Kubot i Melo wykorzystali pierwszego meczbola przy stanie 12:11 i 40-0, a w sumie trzeciego tego wieczoru. Mecz zakończył się punktualnie o godzinie 21, mocno nadwerężając sobotni plan gier. - Dzisiaj stał się cud i piękny dzień dla polskiego tenisa i oczywiście dla mnie. Dedykuję to zwycięstwo przede wszystkim rodzinie i najbliższym którzy zawsze mnie wspierali. Dzisiaj ich nie było na trybunach, bo za bardzo przeżywają moje mecze, ale cały czas oglądali i wspierali w domu. Dedykuję również tym ludziom, którzy zawsze mi pomagali, jak pan Ryszard Krauze, który przez lata niesamowicie wspierał polski tenis. Usiadł dzisiaj w moim "player’s box". Wojciechowi Fibakowi, który przyleciał tu na ostatnią chwilę, a którego rady zawsze ceniłem najbardziej. I w loży siedział też Jaroslav Kalat, człowiek, który pozwolił mi w 2005 roku trenować w Pradze i sprawił, że do dzisiaj jestem w klubie TK Neride. No i jeszcze Andrzejowi Szarmachowi, który spierał moją karierę na początku. Zapraszałem go, ale ze względów prywatnych nie mógł przylecieć - wyliczał Kubot osoby, które przyczyniły się do jego sukcesów na korcie. Przez długie lata Polak łączył starty w singlu, w którym dotarł do 41. pozycji w rankingu ATP World Tour, z grą podwójną. Jednak półtora roku temu postawił wszystko na debel, choć długo ociągał się z tym zamiarem. - Dzisiaj mogę powiedzieć, że trudna decyzja o rezygnacji gry w singlu, była słuszna, choć do dzisiaj, jak spojrzę w lustro, to łza mi się w oku kręci. To na pewno była jedna z najtrudniejszych decyzji nie tylko w mojej karierze zawodniczej, ale i w całym życiu. Ale przekonałem się, że trzeba posłuchać swojego ciała, co ci mówi i zgodnie z nim podejmować ważne decyzje. Muszę też podziękować Marcelo, że wybrał mnie i poczekał na mnie w tamtym roku, a dzisiaj wygraliśmy razem Wimbledon - powiedział Interii Kubot. Polak i Brazylijczyk zdobyli 2000 punktów i jeszcze bardziej odskoczyli rywalom na prowadzeniu w rankingu najlepszych par sezonu ATP Doubles Race to London. Zapewnili sobie też jako pierwsi prawo gry w zamykającym rywalizację turnieju masters ATP World Tour Finals. W połowie listopada w londyńskiej )2 Arena wystąpi ośmiu czołowych singlistów i osiem debli. Z Londynu Tomasz Dobiecki