- Nie da się ukryć, że Wimbledon jest prestiżowym turniejem i każde dziecko grające w tenisa chciałoby wystąpić na tych kortach, spełnić swoje marzenia. To swoista nagroda za wszystkie lata treningów, wyrzeczeń i trudną drogę w drabince, bo w ostatnim meczu można tu wyjść na Kort Centralny. Naprawdę wyjątkowe miejsce. Ale z Marcelo staramy się nie myśleć o tym wszystkim, żeby nas nic nie rozproszyło przed kolejnym meczem. Traktujemy to jak kolejny turniej, pojutrze gramy kolejny mecz, a dopiero później będziemy się zastanawiać, analizować i podsumowywać wszystko. Mamy swoją pracę do wykonania i będziemy się tylko na tym koncentrować - powiedział Interii Kubot, który z Melo w tym roku nie poniósł porażki na trawiastej nawierzchni. - Wierzę w doświadczenie Marcelo, bo on już tu grał w finale, był też w półfinale, więc opracujemy wspólnie taktykę na ostatni mecz w tegorocznym Wimbledonie. Niesamowicie ważna będzie właśnie dyscyplina taktyczna w sobotę, choć to tylko kolejny mecz, kolejne wyzwanie. Chciałoby się powiedzieć, że po prostu jeszcze jedno w tym roku spotkanie na trawie, już ostatnie. Choć to wcale nie tak łatwo sobie wmówić, że w końcu przed nami tylko finał Wimbledonu. Ale musimy zostać na ziemi i być skoncentrowani, bo łatwo nie będzie - dodał. Kubot po raz drugi w karierze zagra w wielkoszlemowym finale, a poprzedni jego występ w tej fazie - w parze ze Szwedem Robertem Lindstedtem - przyniósł mu zwycięstwo w Australian Open w 2014 roku. Jest pierwszym Polakiem, który w deblu wystąpi w meczu o tytuł w The Championships, co w singlu udało się Agnieszce Radwańskiej w 2013 roku i Jadwidze Jędrzejowskiej w lata 30. ubiegłego wieku. Wojciech Fibak w Londynie był najdalej w półfinale. W Wimbledonie dotychczas najlepszym deblowym wynikiem Kubota był ćwierćfinał osiągnięty w 2009 roku w parze z Oliverem Marachem. I właśnie przeciwko Austriakowi i Chorwatowi Mate Paviciowi zagra w sobotę po południu. - Oni grali dzisiaj od nas dłużej chyba o godzinę. Również ciężki mecz za nimi, ale teraz mamy wszyscy dzień na odpoczynek i regenerację, by w sobotę znów być w najlepszej dyspozycji. To finał Wielkiego Szlema, finał Wimbledonu, naprawdę wszystko się może zdarzyć, ale będziemy czekać na swoją szansę w sobotę. Z Oliverem graliśmy razem dwa i pół roku, dwa razy byliśmy w turnieju masters, do dzisiaj się przyjaźnimy, choć z Olim przechodziliśmy swoje dobre i złe momenty. Z całego serca mu gratuluję dojścia do finału. To będzie wyjątkowe spotkanie dla nas obu, ale nie będzie żadnej taryfy ulgowej, bo na korcie każdy będzie chciał wygrać. Szanse są dokładnie 50 na 50 procent, choć na linii Kubot-Marach na pewno będzie się dużo zapewne działo, bo się bardzo dobrze znamy. Tym bardziej się cieszę, że Oli również zagra w finale - powiedział Interii Kubot. Również jeden wielkoszlemowy tytuł ma w dorobku Melo, a wywalczył go przed dwoma laty w Rolandzie Garrosie. Raz poniósł porażkę w finale, na londyńskiej trawie w 2013 roku. W poniedziałek wróci na prowadzenie w rankingu indywidualnym deblistów ATP World Tour. Dotychczas był jego liderem przez 22 tygodnie, pierwszy raz w listopadzie 2015 roku. Natomiast Kubot, który był najwyżej notowany na siódmym miejscu (wrzesień 2010), wskoczy po raz pierwszy do czołowej piątki - na czwartą pozycję. W czwartkowym półfinale polsko-brazylijski duet, rozstawiony z numerem czwartym, pokonał w pięciu setach triumfatorów styczniowego Australian Open - Fina Henriego Kontinena i Australijczyka Johna Peersa 6:3, 6:7 (4-7), 6:2, 4:6, 9:7, po trzech godzinach i 32 minutach zaciętej walki gry. Był to udany powrót Kubota na kort numer 1, drugi co do wielkości stadion The All England Lawn Tennis and Croquet Club, którego trybuny posiadają 11 393 miejsc siedzących. Poprzednio tenisista z Lubina wystąpił na nim w 2013 roku, w ćwierćfinale singla, w którym przegrał w trzech setach z Jerzym Janowiczem. - To był bardzo trudny mecz, tym bardziej, że graliśmy na pierwszym wielkim korcie i wchodząc tam czuło się emocje, taki dreszczyk, bo to było wielkie wyróżnienie. Ciężki maraton, bo mecz stał na najwyższym poziomie. Wszyscy świetnie serwowaliśmy, returnowaliśmy i naprawdę nie było łatwych punktów. Dlatego cieszę się, że wygraliśmy ostatnią piłkę, bo dzisiaj dosłownie decydowała jedna piłka i jesteśmy w finale Wimbledonu - powiedział Interii Kubot Obie pary rozpoczęły mecz bardzo skoncentrowane i za wszelką cenę starały się utrzymywać swoje podania, bo na trawie odrobienie straty "breaka" jest bardzo trudne. Starały się też większość punktów rozstrzygać wolejami, prezentując agresywny styl, który stał się wizytówką współczesnego debla. Chociaż należy pamiętać, że w Wielkim Szlemie obowiązuję nieco inne przepisy, niż w imprezach ATP World Tour - gra się na przewagi (nie decydująca piłka przy równowadze) i pełny decydujący set (nie super tie-break do 10 punktów). Na dodatek Wimbledon hołduje starym tenisowym tradycjom, więc od pierwszej rundy rywalizacja toczy się do trzech wygranych setów, bez tie-breaka przy stanie 6:6, lecz do przewagi dwóch gemów. To jest system bardzo wymagający i niwelujący przypadkowość, bo w małych turniejach wygrywając jedną piłkę, można zmienić bieg meczu, tu ewentualne przełamanie wymaga już więcej wysiłku. Po pierwszych czterech gemach, w których serwował każdy z uczestników pierwszego półfinału debla mężczyzn w The Championships 2017, był remis 2:2. Chwilę po tym Kubot bez straty punktu utrzymał swoje podanie na 3:2, a następnie polsko-brazylijski duet zdołał przełamać serwis Peersa, po czym prowadzenie na 5:2 podwyższył Melo. Kontinen zdołał co prawda wyjść z opresji przy 2:5 i 15-40, broniąc dwie piłki setowe i trzecią przy przewadze rywali, jednak w kolejnym gemie świetny serwis Kubota zamknął pierwszą partię wynikiem 6:3, po 31 minutach. W drugim secie zrobiło się niebezpiecznie, bowiem Melo nieoczekiwanie przegrał do zera swoje podanie na 1:3, ale potwierdziła się stara tenisowa zasada, że "break" staje się faktem dopiero, jeśli się po nim wygra własny serwis. To się nie udało fińsko-australijskiemu deblowi, bo doszło od razu do przełamania Peersa. Sytuacja została opanowana, a konieczne było rozstrzygnięcie w tie-breaku. W nim było nerwowo, bo prowadząc 4-2 Melo popełnił podwójny błąd serwisowy. Przy stanie 4-5 Kubot po swoim podaniu odważnie poszedł do siatki, ale jego wolej wylądował poza kortem, co potwierdził wzięty przez niego "challenge" i zrobiło się 4-6. Przy pierwszym setbolu dla przeciwników sędzia liniowy wywołał aut, ale Fin zażyczył sobie sprawdzenia poprawności tej decyzji, a system "Hawk Eye" potwierdził, że trafił on w linię i tak zakończyła się druga partia, trwająca 48 min. - Powinniśmy wygrać tego tie-breaka, ale nie zachowaliśmy w nim dyscypliny, a przeciwnicy to wykorzystali. Potem był fantastyczny początek trzeciego seta i to, że utrzymaliśmy przewagę "breaka". Może w czwartym secie trochę tempo nam spadło nieco, ale też decydowała jedna czy dwie piłki tak naprawdę - ocenił Polak. Polsko-brazylijski duet perfekcyjnie rozpoczął trzeciego seta, bo dzięki przełamaniu podania Kontinena w drugim gemie objął prowadzenie 3:0. W końcówce zdobył kolejnego "breaka, tym razem przy podaniu Peersa, na 6:2, wciągu 31 minut. W siódmym gemie czwartego seta serwujący Polak znalazł się w tarapatach 15-40. W sukurs przyszedł mu partner, broniąc pierwszego "break pointa" efektownym smeczem. Jednak chwilę później piłka po returnie Australijczyka zahaczyła o taśmę i zmieniając tor lotu poleciała prosto w nogi biegnącego do siatki Kubota. Przewagi przełamania rywale nie oddali, wygrywając 6:4. Po dwuipółgodzinnej walce walka rozpoczęła się na nowo, a jako pierwszy w decydującym secie serwował - i to skutecznie, nie tracąc punktu - tenisista z Lubina. W kolejnych gemach już nie było łatwych punktów, było sporo nerwów, szanse dla obydwu stron. Przy stanie 8:7 i serwisie Kontinena polsko-brazylijski debel wykorzystał pierwszego meczbola i zakończył spotkanie. - W piątym secie oni trochę łatwiej wygrywali swoje serwisowe, niż my. I może to tak wyglądało, że raczej oni wygrają ostatnią piłkę, ale my czekaliśmy na swoją szansę i włożyliśmy całą swoją energię w ten ostatni gem. Marcelo dwa razy fantastycznie zareturnował, ja też się do niego dołączyłem i jesteśmy w finale Wimbledonu. Myślę, że to było ciekawe widowisko i mogło się wszystkim podobać - podkreślił Polak. Z Londynu Tomasz Dobiecki