- Każdy ma swoje lepsze i gorsze momenty w ciągu dnia. Dzisiaj od momentu, jak się obudziłem, nie czułem się najlepiej. Tym bardziej cieszę się, że pomimo tego wygrałem dziś ostatnią piłkę. Nie da się ukryć, że ten mecz nie stał na najwyższym poziomie. Przyjęliśmy taktykę, że mam "wlecieć" na przeciwnika od samego początku i nie dać mu się rozegrać. Jednak on fantastycznie serwował i wyłączył mój bekhend i return - powiedział po meczu Kubot. - Od początku więc atakowałem, chociaż nie miałem zbyt wysokiego procentu pierwszego serwisu i przegrałem seta na swoich błędach. W drugim starałem się dalej dyktować warunki, nawet prowadziłem z przewagą breaka, ale wtedy przeciwnik dzięki świetnym returnom wyrównał i doszło potem do tie-breaka. To był moim zdaniem kluczowy moment meczu, bo wygrywając go praktycznie wróciłem do gry - dodał. W pierwszym tie-breaku decydujący był początek, bowiem Lajović odskoczył w nim na 3-0, 4-1 i 5-2, zanim zakończył go wynikiem 7-4. W drugim secie Polak prowadził 4:3 po przełamaniu podania rywala, ale od razu oddał mu swoje. Natomiast w tie-breaku wynik był odwrotnością poprzedniego. - Ciężki dla mnie moment był przy stanie 2:2 w drugim secie i 15-40, ale wtedy udało mi się obronić przed przełamaniem. Od tego momentu serwowałem lepiej i nawet, gdy wypuściłem z rąk breaka na 4:4, to cały czas starałem się prowadzić wymiany, no i agresywna gra opłaciła się w tie-breaku, no i trzecim secie. Wtedy udał mi się złamać na jakiś czas psychicznie przeciwnika - powiedział Kubot. - W czwartym secie nie doszło do żadnych przełamań i znów tie-break. W sumie cały mecz pracowałem nad tym, żeby w nim zagrać dwa fantastyczne returny przy 4-3. Pierwszy po linii, a drugi po crossie i zaraz po tym serwowałem na mecz skutecznie. Cieszę się ze zwycięstwa, bo nie grałem dzisiaj najlepszego tenisa, ale wygrałem ostatnią piłkę i jestem w trzeciej rundzie Wielkiego Szlema. Z tego powodu i dlatego, że na ósemce były kamery telewizyjne, musiałem zatańczyć kankana. Mam nadzieję, że to nie jest mój ostatni kankan w tym turnieju - dodał. Teraz tenisistę z Lubina czeka trudniejsze zadanie, bowiem kolejnym jego rywalem będzie dziewiąty obecnie tenisista w rankingu ATP World Tour - Kanadyjczyk Milos Raonic, rozstawiony w imprezie z numerem ósmym. - Będę miał szansę, by pokazać się z jak najlepszej strony przeciwko rywalowi z pierwszej dziesiątki rankingu. Na pewno nie będę miał nic do stracenia na wejściu, a to po jego stronie będzie presja, bo będzie faworytem, to on musi mnie pokonać. Raonic opiera swoją grę na potężnym pierwszym serwisie, więc nie liczę na jakieś ciekawe spotkanie. To będzie raczej gra na jedną, maksymalnie dwie piłki. Będę mocno zdziwiony, jeśli rozegramy więcej niż dwie czy trzy dłuższe wymiany w każdym secie - uważa Kubot. Ten pojedynek odbędzie się dopiero w sobotę, a w piątek prawdopodobnie Polaka czeka występ w drugiej rundzie gry podwójnej, w której startuje ze szwedzkim partnerem Robertem Lindstedtem. Razem wygrali w styczniu wielkoszlemowy Australian Open. Ich rywalami będą Australijczycy Chris Guccione i Lleyton Hewitt. - Na to, co się wydarzy w sobotę, na pewno będzie miał jutrzejszy debel. Wiadomo, że Guccione i Hewitt to trudni przeciwnicy, szczególnie na trawie, więc zapowiada się ciężki mecz, a tu gra się przecież do trzech wygranych setów. Ale z drugiej strony będę miał okazję potrenować serwis i return. Właśnie return będzie kluczowym uderzeniem w spotkaniu z Raonicem - powiedział Kubot. - Znam dość dobrze Raonica, bo przed rokiem kilka razy trenowaliśmy razem na trawie podczas w turnieju ATP w Halle. Muszę się przygotować na konfrontację serwis-return i nastawić na zdobycie co najmniej jednego "breaka" w każdym secie, no i pilnować swojego podania. Nie można też wykluczyć, że będą same tie-breaki, więc najważniejsze jest, żeby się przed tym meczem dobrze wyspać - dodał. Z Londynu Tomasz Dobiecki