- Dzisiaj były trudne warunki do gry, to na pewno, było bardzo ciepło. Dzisiaj był podobno najcieplejszy dzień, jaki miał być podczas tego Wimbledonu. Pouille, jak dla mnie, grał bardzo dobrze. Naprawdę ciężko mi się dzisiaj grało, musiałem zagrać swój świetny tenis, żeby stawić mu opór - powiedział Interii Jerzy Janowicz. W środę gra toczyła się o każdy punkt, każdy serwis. Od pierwszych minut własne gemy były przez obydwu graczy pilnowane bardziej niż klejnoty koronne królowej Elżbiety II. Wiadomo było, że nawet przypadkowa strata własnego podania byłaby trudna do odrobienia. Pierwszy set, trwający 46 minut, nie przyniósł żadnych przełamań, więc doszło do tie-breaka, który rozpoczął się niebezpiecznie dla Polaka. Przegrywał bowiem 0-2 i 1-3. Jednak od razu zdołał wyjść na 4-3, a potem od stanu 4-4 zdobył trzy kolejne punkty, w tym dwa ostatnie dzięki świetnemu serwisowi. Podobny przebieg miała druga partia, a w niej również lepiej w tie-breaku radził sobie Janowicz. Jednak tym razem to on zyskał przewagę na początku i cały czas kontrolował rozwój wydarzeń. Odskoczył na 4-1, 5-2 i wreszcie 6-3, po czym przy podaniu Francuza dwukrotnie za szybko chciał skończyć, wyrzucając dwukrotnie piłki na aut. Były to niewykorzystane setbole numer dwa i trzy, bo pierwszy uciekł mu w 12. gemie, przy 6:5 i przewadze. Ale czwarte podejście, po 64 minutach, okazało się skuteczne. - Tie-breaki grałem dzisiaj świetnie, czułem się dobrze w tie-breakach. Wiedziałem od samego początku, co chcę zrobić. Wydaje mi się, że ten mecz był na naprawdę wysokim poziomie. Może trochę poza trzecim setem, w którym miałem malutki kryzys. Poza tym grałem naprawdę bardzo dobrze - powiedział Interii Janowicz. Do pierwszego "breaka" w meczu doszło dopiero w trzecim secie, w którym spadła nieco skuteczność pierwszego serwisu Polaka. Tę słabość w ósmym gemie wykorzystał Francuz, choć dopiero przy trzeciej sposobności, wcześniej uciekło mu prowadzenie 40-15, ale i wybronił jedną piłkę na 4:4 dla łodzianina. Przy 5:3 Puille bez straty punktu rozstrzygnął losy seta praktycznie samym serwisem, po 30 minutach. - Lucas tak naprawdę miał szanse dziś wrócić w tym meczu. Po trzecim secie widziałem w jego oczach, że jest na dobrej drodze do powrotu i jak udało mi się go przełamać po super gemie, to musiałem się mocno pobudzać, żeby nie było jakiegokolwiek znowu kryzysu. Ciężki mecz, to na pewno - dodał. Czwarta partia rozpoczęła się korzystnie dla Janowicza, który wyszedł na 3:0, dzięki "breakowi" wywalczonemu w drugim gemie. Przy stanie 3:1 Polak wyszedł z opresji, broniąc dwa "break pointy" i do końca już nie stracił gema, wykorzystując pierwszego meczbola po dwóch godzinach i 45 minutach. Janowicz grał w środę szalenie konsekwentnie. Nie dość, że solidnie pilnował swojego serwisu, to przy podaniu rywala częściej sprawiał mu problemy dobrym returnem. Był to ich drugi pojedynek. Poprzedni, w październiku 2015, na twardym korcie w hali w Sankt Petersburgu wygrał Pouille 7:6 (10-8), 7:6 (7-1). W Londynie Francuz był rozstawiony z numerem 14. - To był trochę inny mecz, wtedy grałem z nim tuż po Pucharze Davisa, właściwie bez kolana, więc to było trochę bez sensu. Dlatego zupełnie inaczej wyglądał tamten mecz i tak naprawdę wtedy nie był na wysokim poziomie, ani moim, ani jego. Tak naprawdę wtedy tie-breaki mogły się skończyć spokojnie w drugą stronę. Dzisiaj mecz był chyba naprawdę ciekawy do oglądania, chociaż powiem szczerze, że dzisiaj się nie czułem zbyt dobrze, o wiele lepiej się czułem w pierwszej rundzie. Ale teraz ten dzisiejszy mecz jest dla mnie historią, powoli staram się teraz wdrażać w kolejnego przeciwnika i będziemy walczyć - powiedział Janowicz. Kolejnym rywalem Janowicza, sklasyfikowanego na 141. miejscu w rankingu ATP World Tour, będzie w Londynie będzie również Francuz - Benoit Paire, 46. na świecie. Będzie to ich piąte spotkanie, a bilans dotychczasowych jest remisowy 2-2. W ubiegłym miesiącu łodzianin przegrał z nim na trawie w ćwierćfinale turnieju ATP w Stuttgarcie 1:6, 6:7 (4-7), będzie wiec okazja do rewanżu. - Tak naprawdę to z kim gram nie ma większego znaczenia, bo ja muszę wyjść na kort ze swoim najlepszym tenisem. Jeśli ja będę miał kryzys, to nie będzie miało znaczenia, czy on też będzie miał kryzys, czy wzloty i upadki. Jeśli ja będę grał swój solidny tenis, uniknę wzlotów i upadków, to to, co będzie robił Paire, nie będzie miało większego znaczenia. Na pewno Paire potrafi dobrze grać w tenisa, potrafi zagrać naprawdę absolutnie genialne mecze, ale i potrafi zagrać bardzo słabe. Dlatego ja się muszę skupić tylko i wyłącznie na sobie i to jest najważniejsze. Jeśli będzie dobrze z moją grą, to powinno być fajnie - powiedział Interii Janowicz. Francuski tenis w ostatnich latach kojarzony był głównie z takimi nazwiskami jak: Jo-Wilfried Tsonga, Richard Gasquet czy Gael Monfils. Jednak za ich plecami na pełnych obrotach pracuje "fabryka młodych talentów" skupiona wokół narodowego centrum tenisowego, regularnie rozbudowanego przy kortach im. Rolanda Garrosa. To tam za sprawą wielomilionowych zysków z turnieju Wielkiego Szlema, dobrze wykorzystywanych przez Francuską Federację Tenisową, młodzi gracze mają nie tylko zapewnioną bazę szkoleniową, ale i indywidualnych trenerów, czy współpracujących z FFT sponsorów. Można się spodziewać, że w najbliższych sezonach coraz więcej graczy objętych tych programem, będzie się przebijać do światowej czołówki. Jednym z nich, który już tego dokonał, jest 23-letni Pouille, prowadzony od 2012 roku przez trenera Emmanuela Planque’a (opłacanego przez FFT), to obecnie "trzecia rakieta" Francji. Zajmuje 16. pozycję w rankingu ATP World Tour (choć był już 13.), w którym Tsonga jest 10., a Monfils - 14. Jego niemal kompletny tenis sprawia, że dobre wyniki osiąga na wszystkich nawierzchniach. Ma w dorobku dwa wielkoszlemowe ćwierćfinały (w tym w Wimbledonie 2016), ale też zwycięstwo nad Hiszpanem Rafaelem Nadalem odniesione we wrześniu w czwartej rundzie nowojorskiego US Open. W środę ruszyła na wimbledońskiej trawie rywalizacja w grach podwójnych. Pewnie drugą rundę The Championships 2017 osiągnęli Marcin Matkowski i Białorusin Maks Mirnyj, pokonując reprezentanta Tajwanu Cheng-Peng Hsieha i Amerykanina Maxa Schnura 7:5, 6:1, 7:6 (7-5). W tie-breaku zrobiło się trochę nerwowo, bo polsko-białoruska para odskoczyła na 6-1, ale zakończyła pojedynek dopiero przy piątym meczbolu. - Na pewno z Maksem jesteśmy zadowoleni z tego zwycięstwa, ale nie ma powodów do większego celebrowania go. Oczywiście zawsze lepiej jest przejść do drugiej rundy Wielkiego Szlema, niż odpaść w pierwszej, ale tak naprawdę schody dopiero przed nami. Ważne jest, że bez straty seta przeszliśmy do drugiej rundy i nie mieliśmy dzisiaj większych zastojów. Jesteśmy niezbyt miłą parą do grania, bo obaj dobrze serwujemy, a do tego Maks świetnie się czuje przy siatce. No bo prywatnie, to jesteśmy zupełnie inni, szczególnie Maks jest świetnym facetem - powiedział Interii Matkowski. Polak i Białorusin mogą w drugiej rundzie trafić na amerykańskich bliźniaków Boba i Mike’a Bryanów (nr 5.), jeśli wcześniej uporają się w czwartek z parą australijską Marc Polmans i Andrew Whittinton. Drugą rundę osiągnął również Łukasz Kubot, razem z Brazylijczykiem Marcelo Melo. Debel rozstawiony z numerem czwartym wygrał wieczorem z Holendrami Wesleyem Koolhofem i Matwe Middelkoopem 6:4, 6:0, 6:3. Oni również swoich kolejnych przeciwników poznają w czwartym dniu The Championships 2017. Nie powiodło się natomiast parze, która do turnieju głównego awansowała z kwalifikacji, rozgrywanych w ubiegłym tygodniu w Roehampton. Polsko-serbski duet Paula Kania i Nina Stojanović przegrał z Hiszpankami Laurą Arruaabarreną i Aratnxą Parrą-Santonją 3:6, 5:7. Z Londynu Tomasz Dobiecki