No właśnie, podczas tegorocznego Wimbledonu polscy dziennikarze usilnie próbowali oceniać postawę obydwu tenisistów na korcie, która ich zdaniem wypadała zdecydowanie na korzyść Kubota. I to nie tylko tu w Londynie, alei w kraju, ale też nie tylko media, lecz i znani byli sportowcy, jak choćby Wojciech Fibak czy Zbigniew Boniek, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Drodzy panowie (i być może panie) to wielki błąd, nie tędy droga! Po pierwsze team - Nie zgodzę się z takimi ocenami, bo debel to gra zespołowa, razem z Marcelo tworzymy team na korcie, ale i poza nim. Jeśli wygrywamy mecze, to wygrywamy je razem, jeśli przegrywamy, to też razem. Wiadomo, że każdy z nas miewa rożne chwile na korcie, lepsze dni, słabsze mecze, ale to dotyczy w równej mierze nas obydwu. Sztuka wiedzieć, kiedy trochę większy ciężar odpowiedzialności wziąć na siebie, gdy partnerowi słabiej idzie. A innym razem samemu ma się komfort, że to on pociągnie grę, gdy nam się nie układa - tłumaczy w rozmowie z Interią Kubot. Weźmy w kategorię "kliniczne przypadki" takie duety, jak "mentalni bracia" Todd Woodbridge i Mark Woodforde czy amerykańscy bliźniacy Bob i Mike Bryanowie, którzy w ostatnich latach poprawili większość rekordów legendarnych australijskich "Wooddies". Reszta czołowych deblistów świata, to prawdziwy tygiel osobowości, zdolności, talentów, charakterów, które są w stanie dobrać się w pary i odnosić sukcesy właśnie poprzez stworzenie zgranego teamu. - Nie potrafię ocenić z kim mi się grało najlepiej, czy tym bardziej kto był moim najlepszym partnerem. Można patrzeć na to przez pryzmat wyników, więc pod tym względem największe sukcesy odnoszę obecnie z Marcelo. Ale i tak to nie oddaje w pełni tego, co tworzy team. Ważne jest, to żeby się dobrze rozumieć i uzupełniać na korcie, ale też dobrze się dogadywać i czuć ze sobą poza nim. W trakcie meczu są emocje, adrenalina, więc nie myśli się do końca trzeźwo, natomiast ważne jest, aby po wszystkim móc w spokoju usiąść, wyjaśnić sobie wszystko, przeanalizować różne sytuacje i opracować wspólną taktykę na kolejny mecz - powiedział Interii Kubot. Dawno temu, w odległej galaktyce, chciałoby się rzec, bo w momencie przechodzenia od juniora do seniorskiego touru, tenisista z Lubina zamieszkał w Austrii i tam trenował. Tam poznał m.in. Olivera Maracha, który w sobotnim finale Wimbledonu stanie po drugiej stronie siatki, razem z Chorwatem Mate Paviciem. Przyjaźń i lojalność - Bardzo się cieszę, że Oli również wystąpi w tym finale, bo na niego zasłużył. Jest świetnym deblistą, ale fantastycznym człowiekiem, z którym zawsze dobrze się rozumiałem. Przyjaźnimy się bardzo blisko od wielu lat, co w tourze jest rzadkością. Wiele razem przeszliśmy, bo były i wzloty, i upadki, ale to nie zmieniło naszej przyjacielskiej relacji. Tworzyliśmy debel przez dwa i pół roku. Razem wystąpiliśmy dwa razy w turnieju ATP World Tour Finals tu w Londynie, w hali O2 Arena. Mamy wiele niezapomnianych wspomnień, a teraz zagramy przeciwko sobie w finale Wimbledonu. To będzie bardzo ciekawe - powiedział Kubot. Pierwsze zwycięstwa w cyklu ATP Polak odniósł właśnie razem z Marachem. W 2009 roku triumfowali na kortach ziemnych w Casablance i Belgradzie, a także w hali w Wiedniu. Zamknęli sezon dwoma wygranymi meczami w fazie grupowej, ale nie zdołali awansować do półfinału ATP World Tour Finals (brakło im jednego wygranego seta). W kolejnym sezonie wywalczyli tytuły na "ziemi" w Santiago, Acapulco i Bukareszcie i znów zagrali w londyńskiej O2 Arena, ale tym razem zwycięsko rozstrzygnęli w niej na swoją korzyść tylko jedno spotkanie. W Wielkim Szlemie osiągnęli półfinał Australian Open (2009) oraz ćwierćfinały w Wimbledonie (2009), Rolandzie Garrosie i US Open (2010), a także Australian Open (2011). W połowie 2011 roku, po słabszych wspólnych wynikach, zaczęli grać z innymi partnerami, bo rywale wyraźnie nauczyli się z nimi wygrywać. W środowisku mówiło się, że przeciwnicy znaleźli "słaby punkt" tego debla, skupiając się na "graniu na Maracha", nieco słabszego w tym duecie. Sam Kubot zawsze zaprzeczał takim sugestiom, podkreślał, że obaj mieli lepsze i gorsze mecze. Chociaż tenisowo ich drogi się rozeszły, przyjaźń pozostała, bo Polak był choćby świadkiem na ślubie Olivera. Domy, rodzina, ludzie Nie tylko przyjaźń jest ważna dla Kubota, ale i rodzina, która go zawsze mocno wspierała. Ojciec Janusz, to znany trener piłkarski klubów ekstraklasy i pierwszej ligi, choć najdłużej pracował w Zagłębiu Lubin. Przy jego zapracowaniu na trybunach częściej zastępują go mama Dorota i siostra Paulina. Łukasz czasem pojawiał się na meczach drużyny z rodzinnego miasta, choć od ponad dekady mieszka w Pradze, która stała się głównym domem i bazą wypadową. Współpraca z czeskimi trenerami na nowo ułożyła i uporządkowała tenis Łukasza, wprowadziła w jego głowie spokój. Za największymi sukcesami Polaka stoi aktualny coach - Jan Stoces, który prowadził akademie tenisowe w Niemczech i w rodzinnych Czechach. W trakcie meczów udziela wsparcia po angielsku, czesku, niemiecku, czasem nawet po polsku, bo wszystkie te języki nie są obce Kubotowi. Wielki wpływ na jego przygotowanie kondycyjne i fizyczne miał czeski fizjoterapeuta Ivan Machitka. "Ivan zna moje ciało lepiej niż ja sam" - wspominał nie raz polski tenisista. To - oprócz partnerów deblowych - ten najważniejszy team, jaki stworzył i dzięki któremu przez kilka sezonów mógł łączyć starty w singlu i deblu, co udaje się nielicznym graczom. Ostatni Mohikanin Jedną z przyczyn rozstania z Marachem była chęć skupienia się na startach w singlu, a ta droga doprowadziła Łukasza do najwyższego 41. miejsca w rankingu ATP World Tour, w kwietniu 2010 roku. W 2011 roku wygrał trzy mecze eliminacji w Roehampton, a następnie dotarł do czwartej rundy Wimbledonu, w której nie wykorzystał piłki meczowej w pojedynku z Hiszpanem Feliciano Lopezem. Zachwycił wówczas londyńską widownię bardzo agresywną i odważną grą w stylu "serwis-wolej", która obecnie zupełnie zanikła. Po drodze wyeliminował nawet Francuza Gaela Monfilsa, wówczas ósmego na świecie. Miesiąc wcześniej dotarł - również po zwycięskich kwalifikacjach - do trzeciej rundy Roland Garros, a tam w pierwszej odprawił z kwitkiem 11. w rankingu Hiszpana Nicolasa Almagro, właśnie dzięki konsekwentnym atakom do siatki. Jednak to, co najważniejsze w singlu było wciąż przed nim, a przyszło po nieco słabszym okresie, gdy Kubot zaczynał myśleć o skupieniu się na deblu. Wimbledon 2013, rok po występie w finale Agnieszki Radwańskiej, znów londyńska trawa była szczęśliwa do Polaków. Krakowianka co prawda odpadła w półfinale, ale rundę wcześniej polscy kibice mieli powody do dumy, gdy na korcie numer jeden stanęli przeciwko sobie Kubot i Jerzy Janowicz, który ostatecznie awansował do 1/2 finału, a w niej musiał uznać wyższość Brytyjczyka Andy’ego Murraya, późniejszego triumfatora imprezy. - Zawsze marzyłem o tym, żeby znaleźć się w elitarnym "Last Eight Club" na Wimbledonie, do którego należą wszyscy gracze, którzy w cynglu osiągnęli tu co najmniej ćwierćfinał, albo półfinał w deblu lub mikście. To członkostwo daje dożywotnie prawo wstępu na tutejsze korty podczas Wimbledonu - mówił ze łzami w oczach po "polskim ćwierćfinale". To był największy sukces singlowy Łukasza, który dopiero od półtora roku gra tylko w deblu. Mozolny powrót Zanim jeszcze zarzucił karierę singlową, zdobył - trochę nieoczekiwanie, co nie znaczy przypadkowo - pierwszy wielkoszlemowy tytuł. Tuż przed Australian Open 2014 wykruszył się mu partner, więc w ostatniej chwili stworzył parę ze Szwedem Robertem Lindstedtem. Dwaj świetni debliści, bez wcześniejszego zgrania, zawojowali Melbourne i sięgnęli po puchar. W kolejnych miesiącach wiodło im się różnie, ale raczej poniżej obustronnych ambicji. Sezon zakończyli występem w londyńskiej O2 Arena. Z grupy wyszli z kompletem zwycięstw, w tym nad braćmi Bryanami, ale w półfinale przegrali z Chorwatem Ivanem Dodigiem i Marcelo Melo, tegorocznym stałym partnerem. Następne sezony przyniosły grę z różnymi zawodnikami, choćby Francuzem Jeremym Chardym, Białorusinem Maksem Mirnym, Argentyńczykiem Juanem Ignacio Chelą, Serben Nenadem Zimonjiciem, Leanderem Paesem z Indii, Kanadyjczykiem Danielem Nestorem, Chorwatem Ivo Karloviciem, Marcinem Matkowskim, ale i Melo, z którym dwukrotnie triumfował w turnieju ATP w hali w Wiedniu (2015-16). Jednak na dłuższą metę wyniki z żadnym nie były szczególnie zadowalające i nie dawały możliwości walki po czwarty występ w ATP World Tour Finals. Najlepszy rezultat dała wspólna gra z Austriakiem Alexandrem Peyą w 2016 roku i osiągnięty półfinał Rolanda Garrosa oraz ćwierćfinał US Open. Sukces w Wiedniu jesienią 2015 roku dało Melo pierwszy w karierze awans na prowadzenie w indywidualnym rankingu deblistów ATP World Tour. Powtórne zwycięstwo w tej imprezie, w październiku ubiegłego roku, było zalążkiem dłuższej współpracy, a dokładnie trzech wspólnych startów w końcówce sezonu. Postanowili kontynuować współpracę w kolejnym sezonie. Z jakim skutkiem? Chyba wiemy, ale wrócimy do tego w dniu deblowego finału Wimbledonu 2017. Początek spotkania Kubot/Melo - Marach/Pavić po finale gry pojedynczej kobiet. Amerykanka Venus Williams i Hiszpanka Garbine Muguruza wyjdą na kort centralny o 15.00 czasu polskiego. Transmisje w Polsacie Sport. Z Londynu Tomasz Dobiecki