Murray jest pierwszym Brytyjczykiem w londyńskim finale od 1938 roku, kiedy do tej fazy dotarł Bunny Austin. Dwa lata wcześniej po raz ostatni gospodarze świętowali sukces swojego tenisisty, a był nim legendarny Fred Perry. Na krótko przed śmiercią sędziwy już Perry pojawił się ponoć na kortach przy Church Road, podczas jednego z wimbledońskich turniejów. Nie został jednak na nie wpuszczony przez ochroniarzy, którzy go nie poznali, bowiem nie miał przy sobie identyfikatora ani zaproszenia. Dziś na tym obiekcie stoi jego statua odlana z brązu. Czy podobna upamiętni kiedyś Murraya? Być może, ale musi wcześniej wygrać z "królem trawy", który wyraźnie znów poczuł się na niej jak przysłowiowa ryba w wodzie. 30-letni Federer również pisze tu swoją historię, bo może jeszcze bardziej wyśrubować rekord w liczbie wielkoszlemowych triumfów w karierze - do 17. Poza tym wciąż brakuje mu jednego zwycięstwa na londyńskiej trawie, aby zrównać się z dwoma siedmiokrotnymi triumfatorami - Brytyjczykiem Williamem Renshawem (1881-86, 1888-89) i Amerykaninem Pete'em Samprasem (1993-95, 1997-2000). Jest na dobrej drodze, bowiem w półfinale zadziwiająco łatwo wyeliminował broniącego tytułu Serba Novaka Djokovica, aktualnego lidera rankingu ATP World Tour. Jeśli w niedzielę pokona Murraya wróci po ponad trzyletniej przerwie na prowadzenie w tej klasyfikacji, a będzie to oznaczać wyrównanie innego rekordu Samprasa - 286 tygodni spędzonych na pozycji numer jeden.