Zaraz po zwycięskim meczbolu był uśmiech, ale też ogromne i szczere wzruszenie, łzy przeżegnanie się i całus wysłany wysoko w stronę nieba - choć w tym przypadku dachu rozsuniętego nad kortem centralnym - jakby w podziękowaniu siłom wyższym za piękny prezent. Gest charakterystyczny dla wielu sportowców z Ameryki Południowej, ale trzeba przyznać, że główną rolę w tym przypadku odegrał nieprzeciętny talent, umiejętności i ogromna determinacja, warta do naśladowania. Należy pamiętać, że to był dopiero drugi mecz del Potro na wimbledońskiej trawie od trzech i pół roku. Poprzednio wystąpił w 2013 roku i dotarł tu do półfinału. W tym tygodniu wrócił, jako 165. gracz w rankingu ATP Tour, bez wielkich oczekiwań, choć w pierwszej rundzie pokonał w świetnym stylu i bez straty seta Francuza Stephane’a Roberta, w pierwszym wielkoszlemowym meczu od stycznia 2014 roku, od porażki w drugiej rundzie Australian Open. Po tamtym niepowodzeniu w Melbourne nastąpiło pasmo niekończących się wizyt u specjalistów, pobytów w szpitalach, skomplikowanych operacji nadgarstka wymuszonych przez powracający ból, treningi, kolejne przerwy i dojście na granicę przepaści, bowiem - jak sam wspominał po awansie do drugiej rundy - pod koniec ubiegłego roku chciał zakończyć karierę, od czego z trudem odwiodła go najbliższa rodzina. - To niesamowite móc znów grać w tenisa na takim poziomie, grać przeciwko tak dobremu zawodnikowi, jak Stan, podczas, gdy jeszcze niedawno musiałem walczyć ze słabością dłoni, która nie potrafiła utrzymać rakiety podczas treningów. Nie potrafię opisać tego, jak wspaniale się teraz czuję, jak bardzo jestem szczęśliwy, widząc, jak nad moją głową znów świeci słońce. Mam nadzieję, że tak będzie dalej i że jak najdłużej będę mógł się cieszyć z gry w tenisa - powiedział po zwycięstwie del Potro. Znamienne, że chwilę po tym, jak udał się do szatni, organizatorzy decydowali się rozsunąć dach nad kortem centralnym, bo na niebie wreszcie zagościło słońce, po kilkugodzinnych opadach deszczu. Może to dobra wróżba dla przesympatycznego del Potro, który ze względu na potężny wzrost, nazywany jest "wieżą z Tandil". W kolejnej rundzie na drodze 27-letniego Argentyńczyka stanie Francuz Lucas Puille (nr 32.), który po południu wygrał z Amerykaninem Donaldem Youngiem 6:4, 6:3, 6:3. Ten mecz rozpoczął się z trzygodzinnym opóźnieniem, jak i inne wyznaczone na piąty dzień turnieju. Del Potro i Wawrinka mogli w piątek wyjść do gry planowo, o godzinie 13.00 i grać bez żadnych przerw i zawirowań, gdy na dworze lał deszcz i szalał porywisty wiatr. Wszystko za sprawą półprzezroczystego dachu rozsuwanego nad kortem centralnym. Nad pozostałymi kortami przez większość czasu były rozsunięte specjalne plandeki, chroniące trawę przed nadmiarem spadającej z nieba wody. "Witam gorąco ponownie. Komunikat na temat pogody, niestety znów nie jest najlepszy, zresztą wystarczy spojrzeć za okno. Wciąż pada i oczekujemy na poprawę sytuacji. Mamy nadzieję, że kolejny komunikat będzie bardziej radosny" - taki lub bardzo podobny w treści komunikat, wygłoszony ciepło brzmiącym kobiecym głosem, to standard podczas załamania pogody w trakcie trwania Wimbledonu. Choć może budzić rozbawienie, to dla setek osób pracujących przy turnieju oznacza mozolne czekanie i kłopot z zaplanowaniem czegokolwiek. Problem ten dotyka w takim samym stopniu tenisistów, jak i kortowych, stewardów, dzieci do podawania piłek, sędziów, kibiców, czy dziennikarzy. Reporterów i komentatorów stacji telewizyjnych, które rozlokowały swoje studia w obrębie Millenium Building przyprawia o ból głowy. - Chyba złożę podanie o podwyżkę, albo dodatek za szkodliwe warunki pracy. Ileż można się produkować i wymyślać rzeczy, żeby nie wyjść na głupka, kiedy zamiast meczów muszę siedzieć przed kamerą i zapełniać czas antenowy? To jest trudniejsze niż pięciosetowy maraton na najwolniejszym korcie, z najbardziej wybieganym Hiszpanem w rankingu - powiedział Interii John McEnroe, złapany na tarasie między jednym a drugim występem w studiu. W tegorocznym Wimbledonie amerykański mistrz występuje w kilku rolach, jak zwykle jako komentator telewizyjny, jeden z uczestników turnieju byłych gwiazd tenisa, zaproszony przez organizatorów VIP, ale tym razem również jako trener-konsultant w sztabie Kanadyjczyka Milosa Raonica. - Chociaż w sumie nie powinienem aż tak narzekać, bo jak rozmawiałem z Milosem, to on czekając w szatni na poprawę pogody musi oglądać jakieś powtórki meczów z poprzedniego dnia. W sumie więc nie mam najgorzej. Jednak taka pogoda i te ciągłe przerwy, wznawianie meczów, a po kilku minutach powrót do szatni po zaledwie kilku rozegranych wymianach, no i znowu rozgrzewka, kilka piłek, zejście z kortu... To nie na moje nerwy. Dobrze, że już zakończyłem karierę - dodał.