- Chyba nikt normalny nie podejmie się obstawienia tego meczu. Jest dokładnie pół na pół i ani pensa więcej w żadną stronę. Tu może się tyle rzeczy zadziać w trakcie meczu, że nie sposób przewidzieć. Ale na pewno szykuje się świetne widowisko, a być może najlepszy i najbardziej emocjonujący mecz tegorocznych The Championships. Obydwu bardzo lubię, ale chyba nie muszę mówić za kim będę nieco bardziej trzymał kciuki dzisiaj? - powiedział Interii były brytyjski tenisista Tim Henman. Henman czterokrotnie wystąpił w londyńskim finale (w latach 1998-99 i 2001-02), ale nie udało mu się spełnić nadziei na pierwszy triumf Brytyjczyka w Wimbledonie od siedmiu dekad. Udało się to za to Murrayowi w 2013 roku. - Myślę, że jeśli w tym roku Andy wygra Wimbledon po raz drugi, a w drodze po tytuł pokona dziś Federera i w niedzielę Djokovica, to organizatorzy mogą zmienić nawę Wzgórza Henmana na Wzgórze Murraya. W sumie wolałbym tego uniknąć, ale jeśli nawet tak się stanie to dalej będziemy się przyjaźnić z Andym, w końcu dobro Wielkiej Brytanii jest ważniejsze od prywatnych interesów - dodał ze śmiechem. Wzgórze między treningowymi kortami na Aorangi a północną ścianą Kortu Numer 1 jest jednym z najbardziej obleganych miejsc przez kibiców nie posiadających wejściówek na Kort Centralny. Tam, w atmosferze pikniku - jedząc, pijąc piwo lub Pimm’sa - oglądają na dużym telebimie transmisję BBC właśnie z największego stadionu przy Church Road. W planie gier na czwartek, jako pierwszy z półfinałów na korcie Centralnym, wyznaczono na godzinę 14.00 pojedynek broniącego tytułu Serba Novaka Djokovica (nr 1) z Francuzem Richardem Gasquetem (20.). Jednak cała tenisowe Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii czeka na mecz swojego pupila - Murraya (4.) z siedmiokrotnym triumfatorem Wimbledonu - Federerem (2.). - Czy ja będę oglądał mecz Rogera z Andym? Czyś ty oszalał? Spójrz na niebo. Ani jednej chmurki i piękne słońce. Dzisiaj można się tylko relaksować i opalać. A zaraz, przecież jeszcze czeka mnie jeszcze ostatni mecz w grupie w pokazowym turnieju debli. Wiesz, ja wciąż gram w tenisa, choć tylko z weteranami. Mniej się człowiek z nimi męczy, niż z zawodowcami. Chociaż nie, gram chyba jutro. No to może wpadnę. A nie wiesz o której będą grać? W końcu ile można plażować? - powiedział Interii były tenisista Goran Ivanisević, który z wiekiem nie traci formy, zwłaszcza jeśli chodzi poczucie humoru. - Chyba wolałbym, żeby turniej wygrał Roger, bo może wtedy zakończy karierę, tak jak ja po swoim zwycięstwie w Wimbledonie. To nie jest sprawiedliwe, ze jemu się to udało siedem razy, a mnie tylko jeden. Ale nawet jakbym wrócił do Touru, to pewnie i tak bym go już nie dogonił, więc nie mam czego zazdrościć. Jeśli miałbym typować finał, to wydaje mi się, że zagrają w nim Novak i Roger. Ale może teraz poważnie, tylko nie mów nikomu, że pytałem. Nie wiesz na kogo warto obstawić w zakładach u bukmacherów? Nie zdążyłem przed przyjściem na korty zobaczyć jakie są notowania. Nawet nie wiem, jak można zarobić obstawiając moje mecze - dodał. - Tu jesteś Goran. Znosu się udzielasz w mediach, zamiast trenować, a potem muszę za ciebie ciągnąć mecze - przerwał te rozważania Chorwat Ivan Ljubicić, jego partner deblowy w turnieju legend. Ivanisević po trzech przegranych londyńskich finałach w 2001 roku spełnił swoje marzenie i wygrał Wimbledon. Wystartował wówczas z "dziką kartą" przyznaną przez działaczy The All England Lawn Tennis and Croquet Club, ponieważ znajdował się poza czołową setką rankingu ATP World Tour. Jego finał z Australijczykiem Patrickiem Rafterem, przez opady deszczu, musiał być dokończony w poniedziałek, a Chorwat wygrał w piątym decydującym secie 9:7. Z Londynu Tomasz Dobiecki